Postblogosfera czyli dlaczego lubię TXT a poza tym Grześ prezentuje w końcu swą* wiekopomną wizję blogowania

Od jakiegoś czasu ukułem sobie termin taki uczenie brzmiący, postblogosfera to jest, i postblogowanie, postbloger też może być.
W ogóle Post mamy, jakby ktoś nie wiedział, niekoniecznie modernizm.
O co chodzi?
W skrócie (he, he, wcale nie będzie w skrócie przecież) rzecz traktując, postblogosfera to miejsce po prostu, gdzie spotykają się ludzie, by coś napisać, często grafomani (ha, chwila szczerości autora nadeszła:)), troszkę znużeni polityką, troszkę mający dość blogowania pełnego misji i nawracania innych.
Troszkę a nawet bardzo niewierzący w to, że blogi mogą coś zmienić/wywołać światową rewolucję/otworzyć na coś ludziom oczy/przewartościować kogoś myślenie.

Postblogerzy (tak ich będę nazywał, by se sprawę ułatwić) w to nie wierzą, oni piszą, bo lubią, bo sprawia im to przyjemność, bo lubią czytać, pisać, kłócić się, gadać i dyskutować.
Dyskutować nie na noże, nie z zaciśniętymi zębami, nie po to by kogoś obrazić, pokazać mu że jest gupkiem/zdrajcą/antypatriotą czy innym dupkiem, tylko by się cieszyć sporem. i gadką z ludźmi, by się czegoś dowiedzieć, by się czegoś nauczyć.
Postbloger nawet jak przesadzi, to potrafi się wycofać, potrafi się zatrzymać, potrafi przyznać do błędu itd

Nie znaczy to, że istotą postblogosfery ma być youtubkomania i wklejanie pierdoł i gadki tylko o niczym, nie, postbloger lubi też dyskusję i argumenty, ale nie spina się tak bardzo, nie zależy mu na dyskusji na siłę, nie zależy mu na propagandzie, nie zależy mu na liczbie komentarzy, na prestiżu itede.

Postbloger nie dąży do niczego, nie chce swymi tekstami zmieniać świata, nie chce zrobić kariery literackiej, nie spina się jak niektórzy blogerzy, by wejść do mainstreamu (pozdrówka dla Azrela&Kataryny), postbloger sobie pisze, bo lubi i lubi czytać, to co inni piszą.

Postbloger bywa spamerem, czasem bywa tak, że dla postblogerów temat postu/tekstu nie ma większego znaczenia, czasem/często bywa to drażniące, ale postbloger tak ma:)

Po co to piszę, zapyta znudzony i znużony czytelnik, spragniony pointy?

Piszem, bo moim zdaniem TXT od początku było (i jest) w dużej mierze takim portalem postblogosferycznym, troszkę świadomie na oucie, troszkę świadomie ponad/poza bieżączką, bez gwiazd mainstreamowych, nie łaszącym się do tego mainstreamu, a czasem go otwarcie kontestującym.

Nie wiem, jak innym, ale mnie taki trynd się podoba.
Nie oznacza to, że chciałbym, by TXT było grajdołem, gdzie tylko youtubki, rozmowy i alkoholu i dupach (Maryni). Co to, to nie, moim zdaniem dwie te wizje się wcale nie gryzą, ni nie zgrzytają, z chęcią widziałem tu zawsze tzw. poważnych blogerów (sam niektórych zapraszałem czy do pisania tu namawiałem)
Tyle że moim zdaniem poważne, dobrze udokumentowane i rzetelnie napisane teksty Magii, Dymitra, Szczęsnego, dawniej też Lorenzo, Odysa czy yayco, wiele tekstów (np. o prawie) Referenta nie wykluczają równocześnie tekstów czy pogadanek o pierdołach przeplatanych youtubkami np. moich z Pino, Docentem, wcześniej z Jachoo czy Madem.
Zresztą co to za podział?
Czy można powiedzieć w ogóle, że ktoś jest blogerem poważnym czy niepoważnym?

Zada drugi raz pytanie czytelnik znużony: i po co on to pisze?
Bo mam takie wrażenie, że od dłuższego czasu istnieje jakiś konflikt (wg wielu) między youtubkowością a powagą, między tekstami zbawiającymi świat a gadkami o pierdołach.
Moim zdaniem tego konfliktu nie ma.

(Widać to (wiem, wiem, trudno porównywać jednak) w S24, gdzie istnieją różne nisze, jedna dla blogerów z zacięciem politycznym i publicystycznym, inna dla fanów zdjęć, youtubków i pogadanek o niczym.

Na koniec pragnę wszystkim zalinkować komentarz Pino , który moim skromnym kolesiowskim zdaniem bardzo dobrze mówi, to co ja nieudolnie starałem się tu przekazać:)

*swą znaczy swą, swoją, własną, swoją własną, moją, nie cudzą, nie waszą, nie chcę by ta wizja zapanowała gdziekolwiek, a na pewno nie tu, tak se piszę tylko, postblogosferycznie:),

Średnia ocena
(głosy: 7)

komentarze

Ha!

Dziękuję, dziękuję. Jak wygram jakiś przetarg na kasyno, to pozwolę ci w nim otworzyć budkę z warzywami :P

Co więcej, czasem Magia wkleja piesa albo kwiatki, a czasem ja napiszę o prawach człowieka w Korei Północnej. Nie ma żadnej reguły, bośmy wszyscy z jednego szynela…

Postmodernizmu nie lubię specjalnie, ale postblogerem jestem, co tu kryć... I jeszcze bliskie jest mua takie cudo na kiju, jakim jest postkonserwatyzm, w ujęciu Wielebnego ATW. Oto cytat z niego (i zaraz się zrobi jakżeż, kurwa, intelektualnie):

ATW

Owszem, nie wyznaję kultu „postępu” i jestem w jakimś zasadniczym sensie tradycjonalistą, idzie jednak o to, że nie głoszę stałości i niezmienności form. I patrząc na to z tego punktu widzenia uważam, że powrót do owego „stanu sprzed” jest niewykonalny jeśli rozumieć go jako odgórne, jednorazowe skreślenie ostatnich stu (dwustu? pięciuset?) lat historii i niefrasobliwe wklejenie schematów znanych z… no właśnie, skąd? Czy chodzi o cofnięcie się do absolutyzmu przedrewolucyjnej Francji albo do sarmackiej Polski? Do późnego lub wczesnego średniowiecza, a może nawet – vide Guenon i Evola – do starożytnych społeczeństw przedchrześcijańskich, rządzonych solarnymi mitami i teokratycznym systemem kastowym? A może godne restauracji jest tylko państwo hiszpańskie w wizji karlistów (ponieważ oni uznawali swój model nieomal za pełną realizację bezpośrednich poleceń Pana Boga)? Co gorsza – na dobrą sprawę my – dzieci XX, XXI wieku – nawet do końca nie wiemy, jak wyglądał każdy z owych „starych ładów”, znamy je tylko z opisów, wyidealizowanych bądź przeciwnie wręcz – niechętnych.
Fakty są takie, że żyjemy w świecie po upadku Zachodu. Monarchie upadły, społeczeństwo stanowe zanikło, kultura zaś rozsypała się jak kryształowe naczynie, a jej okruchy rozsypały się po naprawdę odległym terenie, trafiając czasem w najbardziej zaskakujące miejsca. Ta ostatnia kwestia – kwestia kultury i jej rozpadu – jest chyba najbardziej istotna.

Wszyscy gromadzimy złom, by starczyło nam na kosmiczny prom i kuszę...

z postkonserwatywnym pururu!


Hm, a kto to jest ten ATW?

Znowu wychodzę na ignornta czy to jakiś twój koleś?

:)))))

A poważniej, postbloger, którego opisałem w tekście, to trochę postbloger idealny:)

A tak kurwa, ntelektualnie, to u mnie tylko na blogu może być, no:)

P.S. Tak w ogóle to naszło mnie w trakcie pisania n kolejny tekst-ostrzeżenie, czego nie spodziewać się należy n tym blogu złym:)


Nie,

znam go tylko z netowej aktywności, choć nie powiem, chętnie bym poznała na żywo… w pewnym sensie jest to kolega po szalu Natalii Julii Nowak, ale w odróżnieniu od niej wyróżnia się imho także intelektem, a nie tylko zdolnościami kabaretowymi. Taki student z Wrocławia, specjalista od dziwnej muzyki i obłąkanych teorii na rozmaite tematy. Tylko rok starszy ode mnie, a wymądrza się jeszcze gorzej. :p


Oj, Grześ...

No masz rację.

Każdy robi i pisze to, w czym czuje się dobrze.
MÓWIĘ O SOBIE RACZEJ.

to nie jest tak, że pisząc jakieśtam pierdoły o relaksie mamusi czy kolędzie księżowskiej nie mam pojęcia o polityce czy innych dziedzinach życia.

Mam swoje poglądy polityczne, ale nie mam zwyczaju o nich mówić.

NIe lubię i tyle.

Nic tak ludzi nie różni jak polityka i religia – odmienne zdania.

Dlatego unikam.

A jakie kto ma oczekiwania, to… tam zagląda :)


Nisza

to jest to.

Sprzedaję swoje emocje, wrażenia, wyobrażenia, a nawet kompleksy.
I dobrze mi z tym.
Nie pisząc piszę o wszystkim. Nie rozwodząc się nad problemami tego świata, pokazuję jego normalność, a zarazem niezwykłość.
A wszystkim, którzy piszą po raz n-ty jak mam żyć, na kogo głosować, dlaczego osobnik X jest lepszy od osobnika Y. No i rzecz jasna, miętoszą się w sosie swoich nic nie znaczących waśni – omijam coraz szerszym łukiem, a przynajmniej staram się nie komentować.

Może wyszedł mi z tego jakiś nadęty komentarz, ale czasami człowiek musi, inaczej wiadomo, co się z nim stanie;-)

Pozdro.


Partyzant

Lepiej bym tego nie ujęła :)


Panie Grzesiu,

Niech Pan to jeszcze przemyśli. Ten tekst może zaszkodzić Pana wizerunkowi lokalnego anarchisty. Pan tu afirmuje punkt ósmy Regulaminu TXT. To może mieć nieobliczalne konsekwencje. No niedobrze, niedobrze, bo to brzmi, jakby Pan jednak przeczytał ten Regulamin, do tego ze zrozumieniem, a teraz jeszcze afirmuje zadeklarowaną od początku i wyrytą w kamieniu regulaminowym programową anty-polityczność TXT. Naprawdę, zamiast powtarzać zmyślone przez kogoś bajki o jakimś podziale na frakcję poważną i niepoważną na TXT, niech Pan to przemyśli.

No, to powiedziawszy, pozdrawiam ;-)

[EDIT] Gdyby co, to zamiast tworzyć wirtualne konstrukcje myślowe, zawsze można zerknąć do Manifestu TXT i ze zrozumieniem doczytać, o co tu w ogóle chodzi, dlaczego TXT chce pozostać kameralną niszą (i całkiem się to udaje), dlaczego jest tu miejsce i na zaangażowane społecznie i politycznie dyskusje i na towarzyskie wygłupy i pijaństwa, a nie ma dla partyjnych tub internetowych, i tak dalej.

[EDIT2] Jeszcze słówko. Pan tu, jeśli dobrze rozumiem, przekonuje, że nie ma konfliktu pomiędzy wizjami blogowania poważnego i luzackiego. To nie tak. Ja tu w ogóle nie widzę żadnych takich opozycyjnych wizji. Co więcej, za całkiem absurdalne mam upychanie personalne jakiegokolwiek blogera do szufladki poważnie i/lub luzacko. Nie ma czegoś takiego, to są złudzenia myślowe, sztuczne problemy, wirtualna rzeczywistość. To co jest, to szeroka tematyka, szerokie pole do blogerskiej aktywności. Ten sam bloger może dziś napisać zaangażowany tekst o Trójce albo burdelu politycznym w Sejmie, a jutro nadać subiektywny koncert jutubkowy albo wyrecytować wiersz napisany 20 lat temu. Nie ma tu żadnych opozycyjnych wizji/koncepcji blogowania. Jest blogowanie.


@all

odpowiem jutro, zmęczony jestem.


Może być gorzej,

ja się, na ten przykład, upiłam.

Przeklinam Kraków! ;P


Grzesiu

Bardzo pięknie napisałeś.
Zapewne łatwo mi to stwierdzić z powodu dziwnej bliskości, mojego rozumienia jakiejkolwiek sensowności pisania w sieci, o ile w ogóle ta sensowność istnieje, z Twoim rozumieniem.
Także z rozumieniem Pino, Dorci i Partyzanta.

Jeśli spojrzeć na to z dystansu, to działalność taka nie ma żadnego sensu, ale jakże pięknie jest robić coś bezsensownego. :)

Dla mnie pisanie to, zazwyczaj, odpoczynek. Nie muszę mówić, bo już nie mam siły mówić. Literki są lepsze, pozwalają (zazwyczaj) odpocząć.
Dla ludzi zarabiających na życie mówieniem, może stanowić to dodatkową wartość, że można wreszcie przestać słyszeć swój głos.

A to, że ktoś czyta jest naprawdę zaskakująco miłe.

Pozdrowienia Grzesiu zmęczony.

:))


Dorcia, ano tak:)

znaczy racja, ja nie tyle dlatego unikam polityki, że to konfliktowy temat, tylko dlatego, że mnie znudził w sumie już dawno.


Partyzancie, nie żaden tam nadęty,

ty i nadęte komentarze?

No co ty:)

to:

“A wszystkim, którzy piszą po raz n-ty jak mam żyć, na kogo głosować, dlaczego osobnik X jest lepszy od osobnika Y. No i rzecz jasna, miętoszą się w sosie swoich nic nie znaczących waśni – omijam coraz szerszym łukiem, a przynajmniej staram się nie komentować.”

Zgadzam się


Serg,

ja jako ten anarchista programowej antypolityczności nie lubię:), acz mam wrażenie, że na TXT ta anty a raczej trochę apolityczność nie była i nie jest programowa tylko raczej spontaniczna i oddolna i to mi całkiem pasuje, acz czasem i jako człek w bojch publicystycznych netowych doświadczony odczuwam brak polityki i dyskusji ostrej na tematy aktualne.
No ale jak wiadomo ja jestem wieczny malkontent:)

“Co więcej, za całkiem absurdalne mam upychanie personalne jakiegokolwiek blogera do szufladki poważnie i/lub luzacko. Nie ma czegoś takiego, to są złudzenia myślowe, sztuczne problemy, wirtualna rzeczywistość. To co jest, to szeroka tematyka, szerokie pole do blogerskiej aktywności. Ten sam bloger może dziś napisać zaangażowany tekst o Trójce albo burdelu politycznym w Sejmie, a jutro nadać subiektywny koncert jutubkowy albo wyrecytować wiersz napisany 20 lat temu. Nie ma tu żadnych opozycyjnych wizji/koncepcji blogowania. Jest blogowanie.”

Ja się w pełni zgadzam acz wyczułem jakieś takie napięcie w powietrzu, nie wypowiadane zbyt głośno i postanowiłem o tym napisać.

I co ty z tym pan?


Gre, czasem bezsensowne czynności

wiele radości sprawiają:)

No i czy ma mieć sens/cel itd?
Moim zdaniem, niekoniecznie.


Hmmm...

1. Eee… Ostatnio grzebię sobie w blogosferze w poszukiwaniu jakichś nowości i tak znowu paskudnie to nie jest. Chyba jednak tych “postblogerów” (?), to sporo jest, tylko trochę się człowiek namęczy zanim jakiegoś znajdzie, przeszukując te wszystkie blogi, wśród których często do czytania nic nie ma, fakt, ale jako wyraz tfórczości społeczeństwa i jego opinii, to i tak ciekawe są. Nooo.

2. A tak w ogóle, to bez względu na jakość, jednak dobrze, że człowiek netowo zaangażowany jest i zdolny do wymiany mniemań, a czasami nawet i budowy jakichś więzi. Może i tylko wirtualnych, ale zawsze.

3. Ja tam czekam na drugą, czy tam trzecią, czy tam którąś z kolei “falę blogosfery”, która trochę powietrza do netu wpuści. Może takim ratunkiem będzie murdochowska wizja płatnej informacji, na która czekam z utęsknieniem. Może doczekamy się wtedy jakiejś blogosferycznej refolucji…


Paprotniku,

no pewnie że paskudnie nie jest, ja się musze przyznać, że ja patrzę na blogoserę głownie jednak przez pryzmat tzw. blogowiski (portai blogowych), co jednak powoduje pewne skrzywienie.
\Bo pojedynczych blogów świetnych jest pewnie mnostwo i ciekawych, tylko ich wiele nie znam.

ogólnie inna sprawa, że od dłuższego czasu odczuwam jakieś ciągłe znużenie blogami, mimo to się aktywnie udzielam, taki paradoks.

ad 2. No faktycznie, mimo wszystko można wiele się nauczyć i wiele wartościowych rzeczy poznać. Co do wirtualności i realności, otóż w weekend majowy szykuje się spotkanie na szczycie TXT, znaczy zjazd lubelski:)
Podobno.

3. ja tam jakoś w żadne rewolucje nie wierzę zbyt, moim zdaniem potencjał blogów się trochę wyczerpał i w nic nowego nie wierzę.
BO przecież tymi nowościami nie są jakieś pierdoły typu twitter, pinger, blip czy cuś tam jeszcze.

A o murdochowskiej wizji nic nie wiem, więc możesz kiedyś napisać.

P.S. Pożyczyłem se Chandlera “Kłopoty to moja specjalność”, ale jeszcze czytać nie zacząłem, nie wiem wiec kiedy tekst chandlerowski mój powstanie, ale powstanie:)
Chyba.


Szykuje się, szykuje,

nie boitsia. Logistyka to moja specjalność, kłopoty zresztą też...


Spoko:),

ja jak dożyję albo znając mojego pecha akurat wtedy nie zachoruję albo nogi nie złamię, to się zjawię:)


Spoko,

powiemy Gretchen, żeby broń Boże nie przygotowywała kisza. I wtedy się uda.


Czemu?

Z opisu na blogu to całkiem smacznie to wyglądało, znaczy jesli chodzi ci o “quiche” czy jak to się pisze.


Gdyż ponieważ

ilekroć ona mi obiecuje, że zrobi tego kisza, to spotkanie nie dochodzi do skutku.

Jak nie ma mowy o tej złowrogiej potrawie, to wszystko się udaje.


Bażant prawdę mówi

Za każdym razem jak już, już ma się udać, to się nie udaje, o ile padnie słowo quiche.

O ile nie padnie, jest spotkanie, jest wesoło czyli bażanty w akcji.


Nazwiemy to "klątwą kisze"

albo klatwą Gre.

ale, ale, to działa może tylko w przypadku, jak wy dwie się spotykacie, a tu akcja n szeroka skalę zakrojona, bo jeszcze ja, dorcia, Docent, Yassa się rwie też:), a z chęcią bym widział więcej ciekawych osób np. Synergie czy lagriffa albo ewangelistę Poldka:),
Merlota tyż.

Zresztą porta semper aperta est
Znaczy spotkanie otwarte to ma być chyba i każdy może się zjaić, tylko trza będzie jakąś fajna lubelska knajpe zlokalizować.

Dorcia, słyszysz?

Docynt tyż zresztą niech słucha:)


Knajp w Lublinie jest skolko ugodno,

jeśli coś się bardzo nie zmieniło na niekorzyść od kwietnia 2008…


No ja w Lublinie i w okolicach tamtejszych byłem ostatnio

w wakacje 2006, ale po knajpach się mało włóczyłem, za to piłem wino tanie z ludźmi młodszymi ode mnie tak gdzies o 6 lat, w dodatku by było zabawniej w pracy wtedy byłem, by było jeszcze zabawniej dl chrześcijańskiej fundacji pracowałem:)


Ja byłam na konfie naukowej,

UMCS zorganizował. “Dzieje lenistwa, pijaństwa i rozpusty” się to bodajże nazywało. :)

Też jestem od ciebie młodsza 6 lat. Historia się powtórzy.


Ale w 2006, to ja byłem młody i piekny:)

i dobry i rozpijałem 17, 18 latków w tym Lublinie, znaczy oni mnie rozpijali, a właściwie to ja tam byłem tłumaczem w sumie.


Uhm

I rozpijałem 17, 18 latków w tym Lublinie, znaczy oni mnie rozpijali, a właściwie to ja tam byłem tłumaczem w sumie i tak tylko przechodziliśmy z tragarzami…


Grześ

Ja gdy odczuwam znużenie, to zazwyczaj nowych wrażeń szukam.

I tak się czasami zastanawiam, czy na dobra sprawę to tak prawdziwie znużyć blogosferą się da. Jest tyle blogów, blogoidów i innych takich, i każdy coś tam sobie tworzy, że wydaje mi się to na chwilę obecną bardzo trudne. No, chyba, że ktoś pozostaje tylko w obrębie jednej platformy i czyta cały czas tych samych autorów, którzy po dłuższym okresie niezbyt mu z rożnych powodów odpowiadają.

Z blogosferą to tak jak z literaturą. Bez trudu znaleźć można całą masę bezwartościowych bzdetów, ale i prawdziwe perły. Nigdy nie powiem, że czytanie książek jest nudne i że literatura jest nudna. To odnosi się też do blogosfery. Ale to podejście raczej czytelnicze jest.

Co do tego Murdocha, to chodziło mi o ewentualne wprowadzenie opłat za korzystanie z internetowych witryn/informacji różnych wydawnictw. Potencjalne skutki tego posunięcia to jednak temat na dłuuuugie gdybania… Najkrócej – panowie od kasy, stoją moim zdaniem na przegranych pozycjach. Może i niestety…

2. Hmmm… Wpadłem w ciąg ostatnio, kolejny zresztą i…

trochę mnie się o Chandlerze zapomniało. Ostatnio zajęła się mną na trochę Lisbeth Salander (i sam nie rozumiem jeszcze swojego zauroczenia nią, bo trylogia Larssona jest tak naprawdę przeciętna), potem katował mnie Bart swoim “Rewersem” (obym nie musiał więcej czytać książek, których nie chciało się pisać ich autorom), Przeczytałem przez przypadek trylogię Cassandry Clare (nigdy więcej, w miarę dobrze piszących kobiet ze skłonnością do plagiatowania cudzych pomysłów), ponudziłem się przy przereklamowanych trochę wspomnieniach Lema-syna o Lemie-ojcu, poobijany przeleciałem jeszcze jeszcze przez kilka innych książek, by na koniec przy powieścidłach Stephenie Meyer wylądować z mieszanymi uczuciami… Ale czytam sobie z pseudoobowiązku, by wiedzieć czym to się ludziska zachwycają... I Chandlera nic, qulka. Niet. Jak przebrnę przez ten Zmierzch i resztę cyklu, to pomyślę...

A za “Kłopotami…”. Niby to też moja specjalność, ale akurat za tą pozycją Chandlera nie przepadam. Muszę chyba sprawdzić inne tłumaczenia, bo te przy Chandlerze wydają mnie się istotne…

Mamy czas… Chyba.

Idę czytać.


Paprotniku,

no nie wiem, ja miałem długi czas jakąś blokdę, że nie mogłem czytać za bardzo (nie liczą Harlana Cobena, Agathy Christie i gazet), trwało to w sumie (oczywiście coś tam czytałem poza wymienionymi) miesiącami, ale mi przeszło to znużenie i teraz czytam se dużo.

Za to od kilku miesięcy albo dłużej ogarnęło mnie znużenie blogami,może dlatego, że jest ich za dużo.

Co do czytania, oczywiście tez się za Chandlera nie wziąłem, le przeczytałem ostatnio ze 4 powieści Agathy Christie (nie ma to jak przeziębienie:)), książkę Agnieszki Graff, poradnik “jak być leniwym” (nawet o nim pisałem), jakąś nudną książkę Zygmunta Baumana, skończyłem w końcu “Szelmostwa małej dziewczynki” Llosy (kiedy w końcu on Nobla dostanie:)), a teraz sobie czytam “Szkice o literaturze niemieckojęzycznej” jerzego Łukosza.

Więc trochę tych rzeczy jest, acz ciekawsza by była lista tego, co chciałbym przeczytać albo tego co mam w domu i jakoś nie mogę się wziąć za przeczytanie:)

trochę to snobistyczne, ale myślę kiedyś napisać notkę o moich czytelniczych planach, może mnie to zmobilizuje, jak to wypiszę i się zdeklaruję:)

O, całkiem niezły pomysł na tekst, no:)


Grześ

Snobistyczne? Nie sądzę. To przecież blog ma być. Qulka, nie? Z blogiem jest o tyle dobrze, że wszystko (prawie) autorowi wolno i innym wara… :)

Mi z kolei, w blogach brakuje ostatnio “ładnie” podanego ekshibicjonizmu. Jak ktoś gdzieś coś czytał to poproszę o linka. To przecież też literatura jest.

PS
A Bauman to też bloger. Ale zamilkł coś ostatnio…
http://www.zyciewkontekstach.pl/


No niby tak, pomyślę więc

nad wpisem.

Hm, ekshibicjonizm?

Nie tyle ekshibicjonizm, ale o codzienności i o sobie samym to np. na TXT nieźle piszą Gretchen czy Marek.pl. np.

Zawsze możesz też przejrzec drugi blog Pino:

http://pinomc.blox.pl/html

albo poczytać stare wpisy Mada na tenm przykład

http://maddogowo.blogspot.com/

Więcej grzechów nie pamiętamn:)


Llosa

napisał kilka genialnych książek, ale akurat “Szelmostw…” bym do nich nie zaliczyła.

Takie to śliczne, barwne, sprawne, że aż puste.

Od miesięcy mam tę książkę w domu, od miesięcy leży niedoczytana w połowie.

“Kto zabił Palomina Molero” albo “Święto kozła” – to się dopiero czytało.

Co prawda, wtedy byłam młodsza i ogólnie bardziej mi się chciało. Ja pierdolę. Einundzwanzig Jahre, und nichts fűr die Unsterblichkeit getan!

I jeszcze klawisz “F” właśnie mi odpadł z klawirki. A to niedobrze, ponieważ słowo sifać.

edit: no …uck, jeszcze stałam się przykładem ekshibicjonizmu :D nie wytrzymam. Idę do pracy, o!


Grzesiu

Te znam i czytam.

:I


No przecież nie mówię, że gienialne,

uwaga o Noblu była na marginesie, “moja tójka ulubiona Llosy to jest : “Wojna końca świata”, “Święto kozła” i “Gawędziarz”.
A “Szelmostw…” nieźle się czytają, ale Llosy właściwie każda rzecz się nieźle czyta.


Pino, zanim pójdziesz,

zajrzyj do najnowszego wpisu mojego:)


@dorcia blee

Lepiej, dużo lepiej to wszystko postrzegasz.
Zapewniam Ciebie.

Pozdrowienia


Subskrybuj zawartość