dobre uczynki: ?
złe uczynki: tramwajem, bez biletu?
nastrój: dobry (?)
napęd: aż do centrum handlowego
motywacja: a kiedy przyjdzie na ciebie czas, a przyjdzie czas na ciebie
Nie da się przewidzieć skutków własnych działań. Moja spontaniczność i entuzjazm wyrywają się z objęć kontroli…
Wyrywają się temporalnie, nie zawsze, dziękować Bogu.
Kiedy z wielkim skupieniem i zacięciem kroiłam ingrediencje quichowe, Baśka opowiadała mi, że pisze artykuł o czymś tam, chodziło o to, że ludzie przeżywają emocje, jedni płaczą inni nie płaczą, a ona o tym pisze i będzie potrzebowała opinii jakiegoś eksperta, że może być psycholog, albo ktoś inny nadający się na eksperta.
- Ja będę twoim ekspertem! – zapiszczałam radośnie znad rosnącej kupy pieczarek – Ja!
-O, to super – mówi Baśka – w takim razie wyślę ci tekst, jak już go napiszę.
- Ekstra! – piszczę dalej zupełnie bez sensu, lecz najwyraźniej media nie wymagające ode mnie wstania o szóstej rano, albo udostępnienia mego aksamitnego głosu, cieszą się u mnie większym zainteresowaniem. Przynajmniej nie można powiedzieć, że mam parcie na szkło.
Oczywiście nie zapytałam gdzie to się ukaże, nie zapytałam czy mi zapłacą, skoro już dochrapałam się szlachetnego miana eksperta. Oczywiście, że nie. O nic nie zapytałam, kroiłam dalej, smażyłam, piekłam i rozmawiałyśmy już o czymś innym.
Dla ścisłości dodam, że o różnych sprawach, a nie o jednej innej.
Francuz wyjeżdża na tyle rzadko, że tematy się odkładają, choć na tyle często, że pamiętam co mam na liście. Większość tematów nie nadaje się do ekspozycji, ale każdy bez trudu może sobie wyobrazić o czym pleplają inteligentne kobiety, w stosownym do wieku wieku, wieczorową porą, bez brunetów.
Jakiś czas później nadszedł tekst. Przeczytałam i wcale nie wiedziałam cóż miałabym omnipotentnie skomentować, gdyż moja Basia kochana napisała psychologiczny tekst, do tego wyczerpujący nawet. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to rzetelna robota , no ale…
- Co, ja mam napisać Baśka, skoro wszystko napisałaś? – zadałam jej to inteligentne pytanie.
- Napisz co chcesz, to ma być najwyżej dziesięć zdań – i czego ona tak rży?
- Dobra, coś wymyślę. Dziesięć zdań to umiem napisać na każdy temat – wymądralowałam się nieskromnie.
- No widzisz! Masz jakieś swoje zdjęcie? – yyyyyyyyy? pojawiło się w mojej zaniepokojonej głowie?
- Nie mam. To znaczy nie mam takiego nadającego się, ale właściwie na cholerę ci moje zdjęcie – może tęskni? – i do czego jest potrzebne? Yyyyyy?
- Przy twoim komentarzu musi być zdjęcie.
- Yyyyyyy… To poszukam… Yyyyyy.
- Poszukaj, bo muszę wiedzieć, czy przysłać ci fotografa.
- Co?! Fotografa?! Zwariowałaś?!
- Też nie lubisz?
- Oczywiście, że nie lubię. Mało mam stresów w życiu czy co, żebyś fotografów na mnie nasyłała? Poszukam, Boże mój, poszukam.
Poszukałam, wysłałam do Baśki i natychmiast dzwonię.
- Może być takie? Wiem, że wyglądam na nim jak świnka, ale może być. Proszę cię, powiedz, że może…
- Wyślę im. Mnie się podoba, ale może powinno być bardziej widać twarz? No nie wiem, zobaczymy.
- Baśka, a oni mi zapłacą? – przyszło na mnie wreszczie polityczne myślenie!
- Zapłacą, pewnie, że zapłacą.
Następnego dnia, dzwoni mój telefon.
- Dzień dobry Pani Gretchen, jestem z redakcji [aaaaaa!] i chciałabym się z panią umówić na sesję zdjęciową – czyli jednak jak świnka, bez twarzy w wystarczającym zakresie, o matko…
- Ależ bardzo proszę – odpowiadam dzielnie, głos mi nie drży, dramatycznych gestów uderzania głową w materac nikt przecież nie widzi.
Umawiamy się na kolejny dzień, z rana czyli o jedenastej.
- Prosiłabym panią tylko, żeby założyła pani coś jasnego. Chodzi o to, żeby wyglądała pani na zdjęciu świeżo, a jasne kolory to ułatwiają.
Aha, pewnie, jasne! Mam wyglądać świeżo tak rano, ścięta przerażeniem i w ogóle całą sytuacją. Rozłączam się z panią, odczekuję bohatersko pół godziny i dzwonię do Andrzeja.
- Aaaaaaaaa! Jutro przyjdzie tu do mnie jakaś kobieta robić mi zdjęcie do gazety. Aaaaaa!
- No i co? – wydusza z siebie rechocząc – boisz się, tak?
- Andrzej, to nie jest śmieszne!
- Przyjechać i ustawić ją?
- W życiu! Jeszcze mi ciebie tu brakuje do zawału serca.
- Ale przecież i tak jesteśmy umówieni, to może ja wcześniej…
- Nie! Nie! Nie! Specjalnie umówiłam ją wcześniej, od czego będę musiała wstać jeszcze wcześniej! Co mi do łba przyszło, żeby pisać ten komentarz?
- To się nazywa główka nie martw się – dalej rechocze, co za los – pewnie nie będziesz mogła spać – dalej rechocze!
Muszę spać, muszę się wyspać, żeby jakoś wyglądać. Główka! Phi!
Następnego dnia rano, niewyspana, zakładam na siebie coś jasnego.
Kiedy dzwoni domofon mam kompletnie mokre włosy.
Pani wchodzi, rozkłada się, a ja proszę o pięć minut. Na te włosy.
Nie no, to było straszne. Zrobiła mi ileś tych zdjęć, nie wiem ile nie liczyłam, kazała być pogodną i się uśmiechać. Ruda łaziła, jakby ją coś w tyłek kuło, albo jakby sama chciała mieć zdjęcie.
- Może chce pani mieć zdjęcie z kotem?
- O nie, wyjdę na większą wariatkę niż jestem. Takie jest społecznie przekonanie o kobietach robiących sobie zdjęcie z własnymi kotami – stwierdzam stanowczo.
- Naprawdę?
- Naprawdę.
Koniec, nareszcie koniec.
Przeczołgana przez całe mieszkanie ( tu będzie lepsze światło, a tu ciekawsze tło ), staram się radować obietnicą otrzymania zdjęć mailowo z możliwością wykorzystania we własnych celach. Ciekawe, czy to co zobaczę, wynagrodzi mi te wszystkie godziny stresu. Jak nie?
Przyjeżdża Andrzej, po pani szczęśliwie już nie ma nawet kurzu, ale na jego twarzy błąka się przedziwny uśmiech. Ten uśmiech wygląda na wstrzymywany rechot. Jak miło, że się stara.
Pomijam godnym milczeniem drwiące zaczepki i mamroczę o serniku, że jest do kawy, jakby chciał kawy, albo jest kawa do sernika, o ile ma ochotę na sernik.
Dzwoni Najlepsza Szefowa, z firmowego komórkowego. U nasz jest taka Ameryka panie, że mamy komórkę służbową. Jedną na wszystkich, ale mamy.
Okazuje się, że była kontrola z kadr, czyli się zaczyna, choć przecież nie chodzi o to, że się zaczyna, a raczej o to, że nastaje ład i porządek.
Kontrola była i poszła, jak to z kontrolą bywa. Wynikii pokontrolne są zaskakujące. Ja, która mam największe tyły w papierach różnych, wyszłam jako najbardziej krystaliczna, gdyż kontrola sprawdzała tylko podpisy pod listą obecności. Listę podpisałam zamaszyście za cały miesiąc wstecz poprzedniego dnia. Głupi to jednak ma szczęście.
Razem z panią dyrektor od finansów stoimy u progu kolejnego tygodnia, w którym to ja jestem szefem na posterunku.
A moment jest arcyciekawy, arcyciekawy. Oto, na podstawie umowu zawartej z naszym cudownym Urzędem Miasta, mamy pracować często i ciężko w weekendy.
Prego, bardzo proszę, ale my chcemy umowę na tę pracę wraz z określonymi stawkami godzinowymi. Nikt nie docenia, że nie rozdzieramy szat i dusz o pracę w tygodniu, już nie można nam bowiem powiedzieć, że to jest w ramach państwa pracy etatowej .
Póki co strategia derekcji jest taka, że jak Najlepsza Szefowa o umowie i pieniądzach, to oni o potrzebie dostarczenia kolejnego obrazka, pardą grafiku, naszej pracy weekendowej, na co my, że ogólnie to jest tak, ale bez umowy żadnych szczegółów nie będzie, bo potem będą chcieli od nas rabotania, a my chcemy wiedzieć na jakich warunkach, na co oni, że nie mogą podać stawek, o ile nie wiedzą kiedy będziemy pracować, na co my…
Powtarzalność jest jedną z podstawowych cech komunikowania się ze stroną pracodającą.
W tym trudnym momencie Najlepsza Szefowa odbiera urlop na rozkaz derekcji, wyznaczając mnie na swojego zastępcę. Boki zrywać.
Naprawdę są takie miejsca pracy w tym naszym kraju, w których pracodawca dziwi się i oburza, że pracownik nie chce pracować bez umowy i bez wiedzy ile może zarobić.
Oburzając się i dziwiąc, z pracownika kpi, szydzi, trochę straszy.
Doszłam już do takiego momentu, że ja pracodawcę rozumiem, nawet bardzo dobrze. Przecież jak ktoś jest takim jełopem, żeby zatrudnić się w Publicznej Służbie, to swobodnie można go uznać za przygłupa, który nic kompletnie nie rozumie z otaczającej go rzeczywistości.
W moim przypadku istnieje jeszcze jeden argument potwierdzający tę tezę.
Po zniknięciu pani od zdjęć, odkryłam w swojej mailowej skrzynce list od redakcji. Pięć zdań, a ja musiałam przeczytać siedem razy, żeby załapać o co im w ogóle chodzi. Naprowadziły mnie załączniki. Chwała im załącznikom, chwała.
Wydam też pieniądze na kobiece czasopismo, w którym ukaże się moja cholerna główka i przemądry komentarz.
Następnie powinnam przystąpić do pakowania swoich bambetli i opuszczania mojego miejsca zamieszkania, które co prawda itd. , ale to już inna rzecz.
Rozglądam się po metrażu i coraz bliżej jestem ciepłej myśli o tych wszystkich dzielnych osobach, które mogą tu przyjść i mnie spakować, a następnie wyprowadzić.
Celem rozweselenia kobiety, poszłam dzisiaj na zakupy…
komentarze
Dobrze, że na blogach od nas zdjęć nie wymagają:)
to dopiero bym miał stresa.
Napisałbym coś więcej, ale jakoś nie mam weny wcale.
grześ -- 14.03.2010 - 00:17Grzesiu
Bardzo dobrze nawet. Jeszcze tego by brakowało, no dajże spokój. :)
Proszę mi się tu nie wykręcać i nie sifać. Chciałeś codziennik, to masz.
Gretchen -- 14.03.2010 - 00:23Bosz… Z tymi ludźmi… :))
Oj, wiesz, że ja zawsze mam jakieś
ale i nie chodzi o piwo, no.
Zaspany jestem, spadam więc.
grześ -- 14.03.2010 - 00:25Też nie mam weny,
zmęczyły mnie te wszystkie wielbłądy galopujące w maglu. Wyłącznie z czystej sympatii i halberyzmu wstawię sexualistyczny jutubek.
...Hm, jest wyłącznie wersja z Michaelem Ballackiem (to taki piłkarz, bodajże z Bayernu). Moim zdaniem wygląda jak ciota, ale na to już nic nie poradzę.
Czy to pismo nazywa sie może
AMELIA?
merlot -- 14.03.2010 - 00:36A Wam się wydaje
że ja nie jestem zmęczona i wenę mam jak ta lala, po tym wszystkim?
Moi Państwo, ja się tu staram, wznoszę ponad i te de, a Ci sifają.
Bażancie.
Że on jest piłkarz, to już nic nie szkodzi, ale że zupełnie nie w typie to niewybaczalne.
Mimo to sądzę, że jakoś będzie z tą moją recenzją żył dalej.
Grześ za to zaspany w czasie przelotowym.
Koniec świata.
:)
Gretchen -- 14.03.2010 - 00:41Gretchen
wpadłem na chwilę cześć powiedzieć. Jakoś czytać nie mam siły – długi ten dziennik 13tego.
MIło, że piszesz, w tym “czasie gradobicia” albo klimatów “westernowych..” .
Pozdrawiam.
************************
poldek34 -- 14.03.2010 - 00:45W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .
Merlocie
Nie.
Błędna odpowiedź.
Tak się to czasopismo nie nazywa.
He he
Gretchen -- 14.03.2010 - 00:45Twoje szczęście,
bo miałem okazję oceniać i recenzować pierwszy numer…
Jak tak to gram dalej:
WRÓŻKA
merlot -- 14.03.2010 - 00:51Nieeee
To nie jest ta nazwa.
Czy pan w kabinie numer trzy mnie słyszy?
Gretchen -- 14.03.2010 - 01:04Nieee, to nie ten teleturniej!
poproszę o telefon do przyjaciela:
Dorciu, masz koncepcję? Bo jak nie, to biorę pół na pół.
merlot -- 14.03.2010 - 01:12Pozostaje jeszcze
pytanie do publiczności.
Gretchen -- 14.03.2010 - 02:04Poldku
Bardzo mi miło, że się pojawiłeś.
Ja sobie tu piszę właściwie od zawsze już, nigdzie indziej nie.
No to sobie piszę. I piszę, i piszę. :)
Pozdrowienia Poldku.
Gretchen -- 14.03.2010 - 02:12Gretchen
Nie będę na nic narzekał, bo i po co.:)
Wiosna. Ptaki wariują. Pół metra śniegu za oknem(i wciąż sypie).
A chciałem mieć dziś szczególny dzień.
No cóż.
Przecież nie można mieć wszystkiego.
Pozdrawiam
partyzant -- 14.03.2010 - 08:42Partyzancie
U mnie nie sypie, co za szczęście, chwilkami nawet słoneczko wyjrzy.
To jeszcze może być szczególny dzień, choć może nie wszystkie możliwości da się z niego wycisnąć.
Coś tam widziałam, nasmarowałeś :), to lecę przeczytać.
Pozdrowienia niedzielne.
Gretchen -- 14.03.2010 - 12:51E tam śnieg stopniał, wiosna idzie,
tylko zimno trochę jak na wiosnę...
grześ -- 14.03.2010 - 12:56Relacji pogodowej ciąg dalszy
przed chwilą wyszło piękne, wiosenne słońce, az musiałem se okna zasłonić, no.
grześ -- 14.03.2010 - 13:02\Wiosna, widać, idzie.
Gretchen
Bardzo mi miło, że się pojawiłeś.
Ja sobie tu piszę właściwie od zawsze już, nigdzie indziej nie.
No to sobie piszę. I piszę, i piszę. :)
Pozdrowienia Poldku.
Jak czytam tę odpowiedź, stoi mi przed oczami obraz fikuśnego krasnala, który nie reaguje na zaczepki kolegów mówiąc. Pisać chce, będę i piszę. Nigdzie indziej. Piszę sobie i nic mnie innego nie obchodzi.
Krasnal albo skrzat w śmiesznym kapeluszu, dużym piórem i deską większą od niego: pisze na stojąco, bo pisanie to ważna sprawa.. . Piszę. “I” piszę. :-))
Wpadnę jeszcze. :-)))
poldek34 -- 14.03.2010 - 14:02************************
W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .
Grzesiu
W Warszawie chłodno (chyba, bo przecież nie ruszyłam się na krok z domu) i słonko co jakiś czas.
Różni mi mówią, że padał wczoraj śnieg, ale ja go nie widziałam.
Czekam na wiosnę, coraz bardziej niecierpliwie.
Gretchen -- 14.03.2010 - 14:12Poldku
Koszałek Opałek :)
Ja jestem krasnoludek wrednowaty, bo jednak na zaczepki reaguję, by potem spokojnie oddalić się do zajęć własnych.
Pozdrowienia :))
Gretchen -- 14.03.2010 - 14:16No ja też jeszczez z domu nie wychodziłem, bo i po co w sumie?
Ale pewnie wyjdę, nawet mam ambitny zamiar na basen się wybrać i popływać.
grześ -- 14.03.2010 - 14:23O rety! Grzesiu!
Bardzo jesteś dzielny.
Mnie na samą myśl robi się zimno.
Chyba dzisiaj się nie ruszę nigdzie w ramach protestu.
:)
Gretchen -- 14.03.2010 - 14:30No ja w ostatnim tygodniu byłem na basenie dwa razy:)
to w sumie więcej niż przez poprzednie jakieś 10 miesięcy, jesli dobrze pamiętam.
Ale odkąd mam samochód, to jakoś mi się chce, bo tak piechota to nie bałdzo by mi się chciało iść.
grześ -- 14.03.2010 - 14:40Poldek,
“Krasnal albo skrzat w śmiesznym kapeluszu, dużym piórem i deską większą od niego: pisze na stojąco, bo pisanie to ważna sprawa.. “
Jakie ty masz dziwne wizje:)
grześ -- 14.03.2010 - 14:40Gre
“”...by potem spokojnie oddalić się do zajęć własnych. “”
No tak, pisze ważne rzeczy uważnie i na stojąco. A jak ktoś go zaczepia i z rytmu wybija, podchodzi do niego, kałamarzem między oczy i oddala się do swojego “I” pisania.. .
:-)))
************************
poldek34 -- 14.03.2010 - 15:05W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .
Grześ
““Jakie ty masz dziwne wizje:”“”
Po wczorajszym 13to-wodnym dniu, dziś woda wyparowuje mi z głowy.. . I pewnie to stąd. Ale dziś wybieram się jeszcze na Mszę, więc pewne wrócę do normy. A ziąb jest dziś nieprzyjemny.. .
:-)))
************************
poldek34 -- 14.03.2010 - 15:09W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .
A no właśnie!
Tu powinno być zdjęcie :)
dorcia blee -- 14.03.2010 - 15:47Poldku
“A jak ktoś go zaczepia i z rytmu wybija, podchodzi do niego, kałamarzem między oczy i oddala się do swojego “I” pisania.. .”
Tak właśnie. Nie ujęłabym tego lepiej.
Pozdrowienia i dziękuję za to zdanie, bo piękne. :))
Gretchen -- 15.03.2010 - 00:36Dorciu
Wychodząc frontem do Ciebie zdjęcia są w odrębnym tym, no.
W odrębnym notce.
Jak zwykle uściskowywuję. :)
Gretchen -- 15.03.2010 - 00:38Gretchen
“A jak ktoś go zaczepia i z rytmu wybija, podchodzi do niego, kałamarzem między oczy i oddala się do swojego “I” pisania.. .”
Tak właśnie. Nie ujęłabym tego lepiej.
Pozdrowienia i dziękuję za to zdanie, bo piękne. :))
I to jest plus pisania wirtualnego, gdyż kałamarzem nie dosięgnie.. .
:-)))
************************
poldek34 -- 15.03.2010 - 11:41W poszukiwaniu światła w szarej codzienności.. .
Poldku
Może dlatego wymyślono pióra wieczne (brak kałamarza, mała zawartość atramentu, co najwyżej można siknąć w przeciwnika), a potem długopisy (brak kałamarza, mała zawartość atramentu uwięziona wewnątrz wkładu – nie da się siknąć , lecz można się starać ), a potem komputery (zawsze można rzucić, niczym kałamarzem, co pozornie może stanowić krok wstecz) i sieć wszechświatową (tu widzimy, że to jednak krok do przodu).
No to teraz można co najwyżej wgryźć się w klawiaturę.
Tyle, że klawiatura własna…
Człowiek współczesny stoi przed wyzwaniami, które często go przerastają.
:)
Gretchen -- 15.03.2010 - 11:47Bażant,
jesteś złośliwa i nie myśl, że tego nie widać.
Czy to u nas rodzinne?
Ależ ja?
powiedziała trzepocząc rzęsami…
Trzeba posprawdzać co tam o nas w sieci piszą, bo może to nie nasza wina ta złośliwość?
Może po prostu reprezentujemy taki szlachetny gatunek bażanta?
:)
P.S. Muszę gnać wcześniej do pracy. Jestem po rozmowie z samą Derekcją i cały człowiek mi się trzęsie.
Gretchen -- 15.03.2010 - 12:40Dajcie mi kałamarz!
Rozumiem,
jak wczoraj poczytałam szanownych demaskatorów, to miałam dziwny objaw. Mianowicie, wyłączyłam kompa i położyłam się przekimać przed największym wydarzeniem wieczoru. No i zanim zasnęłam, to mnie dobre dziesięć minut nie trzęsło wprawdzie, ale, kurde, jak to opisać... jakby ktoś mnie podłączył pod prąd i seriami puszczał wskroś bażanta. O woltażu umiarkowanym, nie było to jakieś morderczo nieprzyjemne, ale mimo wszystko dziwnie tak.
No cóż, nie po to jestem wariatem, żeby nie mieć ciekawych objawów somatycznych :P
Kałamarz?
Scyzoryk dostałaś, głupia!
:)
Pino
A potem, znaczy po najważniejszym wydarzeniu wieczoru, woltaż był nieco inny i jakby inaczej przebiegający.
Otóż dlatego, moje Pino, warto się skupić na woltażach raczej drugich niż pierwszych.
Mnie dzisiaj poddano elektrowstrząsom, w starym stylu, bardzo starym, coś jakby z epoki Stalina. Skutecznie. Dla mnie.
Scyzoryk mam i się uśmiecham do niego przyjaźnie. I szalik. :))
Gretchen -- 16.03.2010 - 00:00Dobrze coś mieć
ja zaraz powinnam mieć kanapki z pasztetem… o, już mam. Ja mam to niby wszystko zjeść?! Ratunku.