dobre uczynki: nadal brak
złe uczynki: porażająco ponadnormatywnie używane słowa brzydkie
nastrój: na strój
napęd: na pęd
motywacja: eeee?
***
Media kłamią. Kobiece też.
Tym razem nie chodzi mi o rozczarowanie kremem nawilżająco-wygładzająco-ujędrniająco-kojąco- przeciwzmarszczkowym. Tym razem chodzi mi, bo przecież oczywiście o coś mi chodzi, o kłamstwo związane z ogłupieniem ludzi.
Baśka wysłała swój tekst, potem mój komencik omnipotentny, potem ta pani fotograf.
Niestety, ta akurat dotrzymała słowa i nadesłała zdjęcia.
Całe szczęście, że nie gołębiem pocztowym, bo jeszcze by mu się z dzioba wypsło i pół miasta miało by radość, a pół zdjęte byłoby przerażeniem. Stanowczo tak nie wyglądam i nawet jeśli się mylę, to takiego wyglądu odmawiam jeszcze bardziej stanowczo.
Zamykając rzecz w dwóch słowach – coś okropnego.
Natomiast w trakcie twórczej pracy redakcyjnej zmieniła się koncepcja.
Zmieniła się dość radykalnie, bo Baśka zapytała mnie dzisiaj, czy ja bym mogła jednak w pięciu punktach napisać, jak rozmawiać z dzieckiem, żeby umiało na bieżąco i długoterminowo wyrażać uczucia. I, że te pięć punktów, to ma być dwa tysiące znaków.
Chwilę zastanowiłam się nad kilkom sprawami:
-> w jakim związku pozostanie mój komentarz do tekstu komentowanego?
-> Dlaczego osobny zupełnie artykuł ma być traktowany jak komentarz?
-> Ile mi zapłacą?
-> Czy zapłacą za to, co JUŻ dostali?
-> Czy chcę się mądralować na temat dzieci?
Baśka: – Nie pozostanie, ale ta pani tam poprawia mój tekst, żeby to pasowało. A w związku z tym, zapłaci mi mniej, bo teraz to ona pracuje.
Aha.
- Nie wiem.
Aha.
- Nie wiem.
Aha.
- Nie wiem.
Aha.
- Nie chce mi się.
Ujmuję rzecz skrótowo, bo nad czym się tu rozwodzić.
Baśka podała tej pani mój numer telefonu i oddaliła się na spotkanie z Karolem.
Nie wiem jak Karol, skądinąd książe, ją potraktował, ale pani z redakcji do mnie nie zadzwoniła.
Lamentować nie będę, w końcu to tylko kilka minut spędzonych przy klawiaturze, ale z drugiej strony…
Jak by nie patrzeć, to znaczy nieważne z której strony, licząc na ten zarobek poszłam na zakupy, a to, że wydałam dziesięć razy tyle ile miałam zarobić nie ma tu nic do rzeczy.
Czasopisma kobiece nie są najwyraźniej dla mnie, o czym wiedziałam już wcześniej.
Pieniądze szczęścia nie dają, o czym przekonuje mnie mój podstawowy pracodawca.
Ci z Góry nie pozwolili mi tanio sprzedać twarzy, za co niech będą im dzięki. Czuwają, to dobrze.
Doprawdy nie mogę się użerać ze wszystkimi: kobiece pierdofony, żałosna Publiczna Służba, Rodzicielka, która załamuje ręce nad zwiększonym wymiarem mojego czasu pracy, targające mną wewnętrzne wątpliwości natury rozmaicie rozstrzelonej itd.
W poniedziałek dostąpiłam zaszczytu osobistej, telefonicznej rozmowy z Capo di Tutti Capi di ZOZ.
Żaden normalny człowiek nie nazwie rozmową tego, czego doświadczyłam, a ja się upieram przy postępowym definiowaniu słów, jak głupia jakaś.
Kwadrans darcia się w słuchawkę, na mój domowy koszt zresztą, to nic wobec ustnej obietnicy, że dostaniemy pełną stawkę i niech to będzie konkluzją naszej rozmowy!!!!!! .
A pewnie, całkiem ładna konkluzja jak na konkluzję.
Dziwnie nie wierzę, ale za chwilę (już z końcem maja) będę mogła powiedzieć sprawdzam . Potem się zobaczy.
Do tego czasu zapewne i tak padnę bohatersko z zamilkłą na ustach pieśnią. Zawczasu zapiszę pozostałe po mnie pobory, osobie wyłonionej w drodze konkursu.
Zainteresowanych prosimy (my, królowa) o przysyłanie zgłoszeń na adres ja [dot] gretchen [at] gmail [dot] com .
Trop ten przypomniał mi jeszcze coś.
Dwa tygodnie temu otrzymałam maila od nieznajomego mężczyzny o wdzięcznym i dźwięcznym imieniu Andrzej (nazwisko do wiadomości redakcji, aaaaa!).
W kilku zdaniach ów pan poprosił mnie o możliwość wykorzystania moich paryskich zdjęć grobu Fryderyka Chopina, które odnalazł na moim blogu.
Od razu powiedział, że zapłacić może symboliczną złotówkę, ale zdjęcia podpisze, umieszczając je na mapce miejsc, z rzeczonym Fryderykiem związanych.
Zapytał ponadto czy może mam inne jeszcze zdjęcia grobu, bo byłby wdzięczny.
Przeprowadziłam szybką konsultację społeczną, co może być dowodem na brak samodzielności w myśleniu, ale odpuszczam sobie.
Nie po to się ma społeczeństwo, żeby się nie skonsultować.
Andrzej (oczywiście nie ten sam, tylko mój Andrzej. O matko! Disclaimer: nie mam i nie uzurpuję sobie żadnego prawa własności. To taka formuła retoryczna umożliwiająca zróżnicowanie Andrzejów, o których jest mowa.) :
- Podpisz z nim jakąkolwiek umowę, bo potem się okaże, że…
- Przestań – przerywam, czego nie powinno się robić kiedy druga osoba mówi – to są słabe zdjęcia…
- Nieważne – o, teraz on mi przerywa – są twoje i on chce je mieć.
- Ty masz inną perspektywę.
- A co? Pogłaskało próżność, że ktoś chce twoje fotki wykorzystać, hę? – znalazał się przenikliwy.
- Nie pogłaskało. – kłamać też nie jest ładnie. Nie należy tego robić. – Co to w ogóle są za zdjęcia, Andrzej?
Baśka:
- Ojej, jak miło!
- Prawda? – tu moja skłonność do kłamstwa jakoś zmalała.
- Oczywiście, że mu wyślij! W końcu Twoje zdjęcia ktoś wykorzysta.
- Prawda? – odpowiadam pytając, jak własne echo.
Wysłałam.
Wybrałam zdjęć pięciu, jeszcze wykadrowałam wcześniej i posłałam wraz z miłym mailem, że zrzekam się symbolicznej złotówki i niech ma na zdrowie, że trzymam kciuki czekając na wieści czy się mapkę udało stworzyć.
Sądziłam w swojej nawiności, która może i jest legendarna, ale jak wiadomo w każdej legendzie jest ziarno prawdy, że pan Andrzej napisze coś na kształt dziękuję Gretchen .
Popadam w zadumę zatem.
Okropna to cecha u kobiety popadać w zadumę, nigdy nie można być pewnym cóż jej się przyśni.
komentarze
Te środkowe akapity -
nic nie rozumiem, ale komuś chyba trzeba przypierdolić.
Jak rozmawiać z dzieckiem?
Poszłam dziś do Żabki po red bulla. Dzień dobry, panie kierowniku, od weekendu ma być wiosna. I jeszcze papierosy.
Tego słowa używam, on już wie o co chodzi i mi podaje niebieskie camele. Dobra, wychodzę. Jakaś orkiestra dęta przejeżdża obok Alejami robiąc paparara, a przed Żabką wymiotuje chłopczyk. Jaki ciekawy jest świat.
No już kurde chcę przechodzić przez ulicę w niedozwolonym miejscu, ale widzę, że go zgina znowu, to przełamuję socjopatię i podchodzę.
- Chłopie, sorry, że cię zaczepiam, ale coś z tobą niedobrze chyba; w czymś ci pomóc, gdzieś cię zaprowadzić?
- Nie, nie – mówi dziecko słabo, ale zrozumiale – ja czekam na mamusię.
Mamusia faktycznie nadbiegła nagle, więc sobie już spokojnie strawersowałam ulicę Mazowiecką.
(głosy słyszę, a konkretnie Zuzannę: “Pino, ty i te twoje anegdotki bez puenty…”)
Pino
Jest taki pomysł. :)
Ponieważ jednak jesteśmy zespołem psychologów i psychoterapeutów, a w związku z tym niejednokrotnie uczymy innych jak rozwiązywać konflikty bez agresji, to sama rozumiesz…
Nie chcę Cię martwić Bażancie, lecz najwyraźniej socjopatia przegrała z Twoją dobrą i piękną naturą.
Pururu :))
Gretchen -- 18.03.2010 - 10:57Coś mi ściemniasz,
nie zasłaniaj się zespołem, Dżordż też jest psychologiem i właśnie wychwala w innym wątku pozytywną rolę strzała na odmulenie w kontaktach międzyludzkich.
To raczej ten Twój piękny i dobry buddyzm Ci przeszkadza, że tak odbiję piłeczkę. :P
Niestety, tępa agresja poparta władzą urzędową (“Capo di Tutti Capi di ZOZ”) to zjawisko, którego jeszcze nie udało mi się w żaden sposób rozpracować.
Przechodziłam kiedyś granicę polsko-ukraińską, z Medyki do Szehyni.
Będąc już na terenie byłego Związku Radzieckiego, wypełniałam pracowicie kartoczkę (imię, nazwisko, data urodzenia, deklarowany cel wjazdu, numer paszportu, miejsce pobytu i tym podobne szczegóły na mój temat, bez znajomości których państwo ukraińskie nie mogłoby zasnąć). Tam nie było krzeseł, był natomiast stół, no to sobie na nim usiadłam.
I nagle wszedł celnik.
Na sam widok mi się zrobiło słabo, niczego podobnego nie widziałam w Polsce. Gość był strasznie wielki, ubrany w mundur z tyloma dystynkcjami, żeby każdy grażdanin od razu wiedział, że jest rab i czerw wobec autorytetu opartego na zwykłej chamskiej władzy i sile. Taki terminator dosłownie. Tępy zupak. Wyobraź sobie miliony mu podobnych, to zrozumiesz, czemu Rosja wygrała Wielką Ojczyźnianą.
Z punktu zaczął na mnie wrzeszczeć, a ja wiedziałam, że nie mogę nic absolutnie zrobić, bo cała jego postawa mówiła “daj mi cień pretekstu, a dostaniesz w mordę, albo w ogóle cię przymknę do wyjaśnienia”.
Wtedy zrozumiałam, że Związek Radziecki wcale się nie skończył...
Hm,
lubię te codzienniki strasznie.
Mój codziennik byłby nieciekawy, wstałem dziś o5.30, co już wystarczy za recenzję mojego dnia, jedyna zas pozytywna rzecz ma zamiar się zdarzyć, znaczy pójdę se popływać.
A poza tym nudy i marazm, w dodatku wolne mam do wtorku i odczuwam pustkę.
grześ -- 18.03.2010 - 14:13Masz rację Bażancie,
to raczej buddyzm. Przejrzałaś mnie.
Aha i jeszcze konieczność płacenia rachunków, ale z tym można coś zrobić.
Na tę chwilę jest tak, jak w Twojej historii z celnikiem – cień pretekstu…
Szczęśliwie jutro zaprzestanę bycia kierownikiem tego pociągu pod specjalnym nadzorem, który nieuchronnie zmierza ku przepaści.
Od poniedziałku stery pociągu (?) przejmuje Najlepsza Szefowa, a ja udaję się na wymuszony, choć zasłużóny odpoczynek. O!
Gretchen -- 18.03.2010 - 21:08Grzesiu
Bardzo się cieszę, że lubisz codzienniki.
Też je lubię, wbrew wszystkiemu.
Chciałabym poczuć nudę i marazm. Oj, jakby było fajnie.
:))
Gretchen -- 18.03.2010 - 21:12Poszłam do Empiku,
z powodu jest czynny do 22 i jest bliżej mojego domu, niż czytelnia IHUJa (czynna do 19), a mają całkiem porządny dział historyczny. Musiałam się pouczyć, niestety.
Ale wcześniej przeglądałam nowości, patrzę, Jacek Bocheński… Otwieram w miejscu przypadkowym i na co pada mój piękny i dobry wzrok?
“- Zające, bażanty… Dyrektor z fuzją pojechał.”
Strona bodajże 17.
Aaaa!
Aaaaa!
Z fuzją na bażanty?
Aaaaaa!
Gretchen -- 18.03.2010 - 22:26Raczej bażant z fuzją
Dotarłam dziś na ćwiczenia, co prawda trochę spóźniona i nie na własną grupę... Patrzę, a tu siedzi słynne trio, takie nasze rocznikowe kwaśne grzybki. No i się postanowili poudzielać na zajęciach, bo oni to zawsze robią.
Słucham, jak chłopiec pieprzy jakieś bzdury… Potem dziewczyna może nie bzdury, ale ogólniki na poziomie liceum…
...Dobra, basta, pomyślał mój bażant, król wchodzi na parkiet.
Jak zaczęłam gadać, to przejechałam przez cały bolszewizm, daty, fakty, nazwiska, stanowiska, odwołania do literatury, pan doktor był cały szczęśliwy, jakby ktoś go miodem posmarował. Normalnie nie monopolizuję zajęć, bo to dość nieładne, ale tym razem nikt nie miał pretensji, jako że słynne trio dostało wreszcie subtelną nauczkę.
Jak ja lubię pokazywać kujonom, gdzie ich właściwe miejsce :P
Pino
Pouczająca historia. :)
Rozumiem, że Twój bażant nadął się z dumy i strzyże uszami?
Gretchen -- 19.03.2010 - 21:03Może trochę,
ja mam po prostu kompleksy na tym tle (że siedzę w necie i piję piwo, a inni się uczą), więc postanowiłam je sobie wyleczyć. :P
Jak na chwilę odstawię bro i sieć, zniżę się do przyziemnej czynności bywania na zajęciach i poczytam trochę, to właściwy porządek dziobania zostanie przywrócony. Pilność i systematyczność może i są ważne, ale ja udowodnię, że nie są wszystkim, he he.
Wiosna przyszła, to bażant wylazł spod śniegu. :)
Ale chwilowo olewam mocarstwowe plany związane z edukacją – jutro jest sobota…
Chwilowo trzeba olać wszystko
Jutro sobota.
Zaczęłam urlop.
Nic nie trzeba, wszystko można.
A nie, trzeba mi jechać do Poznania.
Jeśli w najbliższym, w miarę, czasie nie przestanę ciągle musieć, to zwariuję.
Gretchen -- 19.03.2010 - 21:56Więcej luzu :)
Jeszcze czego!
Ależ tan Gawliński się natchnął. Ojej…
Gretchen -- 19.03.2010 - 22:04No wiem, wiem,
nie umiem dobierać jutubków do sytuacji.
Odpoczywaj sobie po tym wyzysku bażanta przez człowieka (?)
Gre, mam nadzieję, że będzie dziś
200-tny tekst:)
Bo na liście pokazuje, że masz ich 199 już:)
pzdr
grześ -- 20.03.2010 - 14:26