dobre uczynki: później
złe uczynki: być może też później
nastrój: pogodny
napęd: nie przesadzajmy
motywacja: qlinarna
***
Poszłam sama do teatru.
Nie użalaj się nad sobą – powiedział Tomek, który najbardziej na świecie chyba lubi do mnie mówić, że ja się nad sobą użalam – Ja byłem wiele razy sam w kinie i na koncercie .
No i co? Ja byłam sama w teatrze, bo postanowiłam zrobić eksperyment na kobiecie i sprawdzić z czym to się właściwie je, bo sama to byłam raz w kinie, a i to na Spidermanie dwójce, więc nie wiem czy się liczy.
Eksperyment był grubaśny, bo przedstawienie czterogodzinne, jedna przerwa więc utrudnienia były poważne. Niejaką rolę odgrywa tu fakt, że dostałam zaproszenie jednoosobowe, choć to może szczegół.
Ludność tłoczyła się niemiłosiernie, wytrwale stojąc w kolejce, gdy tymczasem ja, niczym jakiś VIP, podeszłam sobie to drugiego okienka z godnością osobistą podałam własne nazwisko w zamian za co otrzymałam bilecik.
Idąc, złapałam opierający się o mnie wzrok znanego seksuologa.
Dziwne uczucie jakieś, co on się tak patrzy? Czy aby nie seksuologicznie? Bo jeśli tak, to cóż to może oznaczać?
Weszłam sobie i zasiadłam wygodnie na niewygodnym krzesełku, bo to teraz jakaś nowa moda w tych teatrach, żeby ludziom dawać takie coś do siedzenia. I nagle okazuje się, że od drugiej strony wkracza rodzina Eksmena. Ci z Góry to mają poczucie humoru, nie można powiedzieć. No nic, przecież nie będę udawać, że mnie nie ma, może oni zrobią to za mnie.
Zagadką pozostanie czy zrobili, czy naprawdę byłam niewidzialna.
Wytrwałam te cztery godziny, co nie było łatwe, bo po przerwie spektakl zaczynał dołować, albo ja sztuki umysłem nie ogarniam. Prawdę mówiąc pod koniec to już nawet nie wiem co mówiły te dwie aktorki, bo one do siebie mówiły (dialog taki) straszliwie długo i smutno. Wyglądało jak zapis depresji pomieszanej z halucynacjami. Tyłek mnie bolał, nie wiedziałam co z nogami zrobić. Bardziej zdesperowani wyszli.
Należy powiedzieć, że eksperyment jako taki, jednak się powiódł i można go powtarzać w przyszłości.
W tygodniu natomiast, po latach nieobecności, objawił się Henry. Na piśmie się objawił, że może mam jakiś telefon, że jego numer jest taki, że może kawa i pogawędka.
Czemu nie? – pomyślałam sobie, ale wcale do niego nie zadzwoniłam, o co, to nie!
Odpisałam ładnie i podałam swój numer.
Zadzwonił niedługo potem, ale ja już akurat pędziłam jak struś i nie mogłam odebrać. No to się nagrał głosem Czyżykiewicza. O mamo! Bez przesady!
Szczęśliwie moja wrażliwość na brzmienie męskiego głosu nie jest powszechnie znana, ale i tak przesadził. Chociaż to było zabawne.
Porozmawialiśmy wieczorem jeszcze chwilę literkami, odkładając szczegółówe opowieści na czas kawiany, bo jak powiedział przy kawie opowieści brzmią lepiej . Znalazł się literat, kurka.
I tak mam wątpliwości czy do tej kawy dojdzie, bo już zdążył mnie zapytać o pracę, a ja niestety powiedziałam prawdę, co zazwyczaj działa na kawoproponujących dość radykalnie odstraszająco.
W zemście sama zapytałam o jego pracę. Oj…
Nic to, w końcu to kolega z podwórka, może w związku z tym jakoś to będzie.
Chyba jednak nie można się ludziom dziwić, że boją się tych wszystkich psycho , nawet w kontaktach towarzyskich.
Mój kolega z pracy opowiadał mi, że kiedy zaczął spotykać się z jedną dziewczyną, to w którymś momencie padło czym się zajmuje, a ta do niego, trzepocząc rzęsami znad półprzymkniętych powiek (nie wiem czy tak się da trzepotać rzęsami, ale ładnie brzmi), że mam diagnozę borderline, i co na to powiesz? . Kolega nie zdążył nic powiedzieć, gdyż już go nie było. Radykał jaki,
Jest to przypadek oczywiście dość skrajny i niezbyt często wystepujący, zazwyczaj ludność nie boi się reakcji na diagnozę, lecz samej diagnozy.
Tak to ludzie w głowach mają, że jak psycho to dysponuje wewnętrznym przymusem diagnozowania, widzący jest jak promienie aparatu rentgenowskiego i w ogóle trzeba unikać na wszelki wypadek.
Nie umiem rozsądzić czy trzeba, czy nie trzeba.
Henry, wraz z głosem Czyżykiewicza, odpłynął z mojej głowy raz z powodu zupełnie niewytłumaczalnej, nagłej, a w związku z tym niespodziewanej reakcji organizmu nie wiadomo na co, a dwa z powodu wywrzaskiwania mi się w słuchawkę kolejnych urzędniczek pytanych o pieniądze. Zebrałam w beret za wszystkie grzechy świata, może od tego mi się odechce stawiania głupich pytań i zacznę pracować za co łaska .
- Dlaczego pani na mnie krzyczy? – zwracam się do pani, która już tak od kilku ładnych minut…
- Ja na panią nie krzyczę!!!! Ja do pani mówię!!!!! A pani coś mi zarzuca!!!!
- Nic pani nie zarzucam, zadaję tylko pytania…
- To ja pani odpowiadam!!!! Tylko z wami mam problem!!! Nigdy nic nie rozumiecie, nie wiecie!!!!
- Proszę pani ja pytam jak będzie w tym roku, bo w poprzednim zapłaciła mi pani za drugą transzę sześć złotych netto.
- Pfhrryyyfhryyyy! Niech mnie pani nie rozśmiesza, jak pani to sobie wyliczyła?
- Wpływ na konto podzieliłam przez ilość przepracowanych przeze mnie godzin, to akurat było dość proste.
- Pfhryyyyyfhryyyyyy!!!
Tak, mniej więcej, to przebiegało.
Najlepsza Szefowa przyjechała do mnie wczoraj i konspirowałyśmy w moim lokalu, który do konspirowania nadaje się świetnie. Nie takie rzeczy tu wykonspirowano, inna rzecz jak to się skończyło.
Knułyśmy nad kawą i ciasteczkami, że właściwie to może już czas mieć w dupie Publiczną Służbę, że nam się nie podoba, że jeszcze człowieka sponiewierają za darmo prawie. Pomysłów mamy coraz więcej. Jak mówię, żeby spisywała swoje to słyszę, że mam dobrą pamięć i wystarczy mi powiedzieć, to już jakby zapisać.
Ciężar odpowiedzialności mnie przytłacza, a organizm słaby i może nie wytrzymać.
W każdym razie coś się wykluwa. Coś, co wydaje się bardzo sensowne i całkiem rynkowo atrakcyjne, naszym zdaniem. Zobaczymy, co rynek na to.
Wieczorem Bażant wyciągnął mnie do lewackiej knajpy, w której nie było miejsca wcale, a ludzie po podłodze rozrzuceni nie zamierzali się wynosić, bo najwyraźniej dopiero co się po niej rozrzucili. Powędrowałyśmy więc przed siebie, czyli zupełnie inaczej niż zwykle, Krakowskim Przedmieściem w kierunku Nowego Miasta.
Minęłyśmy kościół Wizytek, doszłyśmy do następnego, to znaczy po drodze go miałyśmy więc sam się napatoczył.
- To są Wizytki – mówi Bażant zupełnie bez sensu, bo Wizytki dawno już za nami.
- Nie Bażancie, to jest inny kościół. – uśmiecham się przyjaźnie, ale widzę, że mi nie wierzy.
- Chcesz, to podejdziemy sprawdzić. – łypie chitrze.
- Nie zaufasz mi, tak? To chodźmy. – mówię pewna swego.
Idziemy. Nie ma żadnej tabliczki, więc wchodzimy do środka, a za nami jak raz ksiądz. Na oko mniej więcej w wieku Bażanta co oznacza, że nie jest przesadnie wiekiem zaawansowany.
- Przepraszam księdza – bardzo łagodnie, miło i uprzejmie zagaduje Bażant – co to za kościół?
- Świętego Józefa – odpowiada wesolutko młodzieniec i chichra się do nas – Teraz trwa adoracja krzyża, którą jest u nas co piątek. To znaczy w Wielkim Poście jest co piątek – rechocze – ale właśnie się kończy – szepcze rozradowany – w każdym razie zapraszamy.
Wychodzimy, dziękując za informacje jakże wyczerpujące.
- Poszłyśmy na wódkę i zostałyśmy zaproszone na adorację krzyża. Jak myślisz, jak to o nas świadczy? – zapytała metafizycznie.
Przed nami tuż już, szopenowska ławeczka grająca.
Wciskam guziczek play i muzyka płynie z ławeczki!
Posłuchałyśmy i idziemy dalej, a właściwie Bażant idzie, bo ja się wlokę nogami powłócząc, z głodu.
- Biedny Bażant. – mówi do mnie Bażant – A wiesz ja dzisiaj jadłam łososia wędzonego i jajko z kawiorem!
- No, to na bogato… – zauważam słabnącym głosem – Chciałabyś jeszcze jakoś mnie dobić?
Spędziłyśmy wieczór w Poliestrze. Chcąc przełamać tradycję, okrążyłyśmy ziemię i wróciłyśmy do tego samego punktu.
Oczywiście kiedy weszłam tam ja, w stanie skrajnego udręczenia głodem, musiała nastąpić awaria kuchni.
Już po jakiś czterdziestu minutach otrzymałam posiłek, którego części pozbawił mnie Bażant wybrzydzający, że w tym jest cebula, której nie znosi i papryka, która jej szkodzi.
Nie, nie zabiłam jej. Z buddyjskim spokojem odparłam, że o obecności cebuli uprzedzałam.
Bardzo to był wieczór rozrywkowy, skrzący się zupełnie absurdalnymi dialogami, obgadywaniem znajomych i nieznajomych, oraz innymi tam.
Ulubionym zajęciem Bażanta było uwalanie mi się na kolanach z refleksją, że bardzo wygodna kozetka.
Nie, tym razem też jej nie zabiłam.
Zbliżałyśmy się do końca co należało uczcić jakimś kolorowym drinkiem.
Wzięłam więc kartę i gapię się jak sroczydło w gnat kilka minut.
- Co byśmy chciały? – zadaję z nadzieją pytanie, do młodszej od siebie.
- Jak to co? Fajnego faceta, dzieci i dom z ogródkiem! – odkrzykuje.
- Spojrzałabym na sprawę bardziej krótkoterminowo. O, jest Sweet Bora Bora, to by nawet pasowało. Dzieci ganiające po Bora Bora z liśćmi na biodrach…
Rozstałyśmy się w nocy, około pierwszej. Wolałabym pominąć wątek taksówkowy, jako co najmniej dziwny, jeśli wziąć pod uwagę nieme komunikaty płynące od Bażanta w moim kierunku, na które tylko co kilka minut odpowiadałam uspokój się , chociaż ona nic nie robiła. Pozornie, oczywiście.
Postanowiłam trochę pospać, a nawet się wyspać, żeby organizm przestał się rzucać. To mi za bardzo utrudnia życie.
Żebym ja nie poszła do pracy! No też coś!
Obiecałam Baśce quiche, a Francuz wyjechał na trochę, co oznacza możliwość spotkania, więc poszłam do sklepu i kupiłam co trzeba.
Potem zadzwoniłam sprawdzić, czy ten wieczór jest aktualny. Kolejność zadań cokolwiek abstrakcyjna, ale jakże charakterystyczna dla mnie.
Do tego jeszcze będę gotować u niej co oznacza, że te zielone łodygi i całą resztę muszę dociągnąć ze sobą.
Chwilami myślę, że Francuz ma rację mówiąc o mnie, że jestem niezrównoważona.
Tylko chwilami tak myślę, bo co też taki Francuz może wiedzieć o życiu, i co z tego, że czarodziej, jak mojego głębokiego spokoju nie widzi.
Tymczasem posłucham muzyczki, a świat niech sobie radzi jak umie.
komentarze
Muzyczki?
Voila:
Do wysokich obcasów z tym..
albo bażanciarni.
Igła -- 27.02.2010 - 17:13Noo.
I kto, kurwa, tym babom kompy kupuje? To już niepojęte jest.
No, no, profesjonalnie bardziej,
niz tamten enigmatyczny bażant, to spotkanie opisane:)
A w ogóle bażant Pino to co robi w Warszawie miast nad książkami ślęczeć i się uczyć w grodzie Kraka?
No.
grześ -- 27.02.2010 - 17:13Igła,
i jak tu cię nie lubić:)
grześ -- 27.02.2010 - 17:14Pino
Merci. :)
Gretchen -- 27.02.2010 - 17:18Bażant Pino
musiał być niestety wczoraj obecny na pogrzebie.
Igła
Sam se idź do wysokich obcasów.
Mojego kompa kupił Eksmen, a sprzedał mu go Merlot.
No, to już wiesz, gdzie zgłaszać zażalenia, prawda?
:)
Gretchen -- 27.02.2010 - 17:20Grzesiu
Obawiam się, że Bażant młodszy jeszcze nie opisał sedna, które chce opisać.
Znaczy tego, co było w taksówce.
Oj…
Gretchen -- 27.02.2010 - 17:21To dobrze, że
już nie dopuszczasz ani jednego ani drugiego.
Igła -- 27.02.2010 - 17:23Zwariować można od tych facetów.
Za chwileczkę,
od piwa się zrobiłam smutna, a piesy się zachowały skandalicznie i ojciec chodzi zły, gryząc szerszenie… :o
Od facetów to można wyłącznie zwariować!
Może powinnam ogłosić jakiś ten, no… takie coś jak Merlot ostatnio?
Gretchen -- 27.02.2010 - 17:28Znaczy na facetów to ogłosić może powinnam?
Wymiar transcendentalny,
znamy, znamy. Jedna koleżanka budować próbowała.
Bażant!
Skaranie z Tobą.
Smutna się od piwa zrobiła!
Sobota to nie jest dzień na smucenie się. Niedziela, to co innego.
No!
Gretchen -- 27.02.2010 - 17:29Dlaczego?
Niedziela to radosny dzień spotkania z Bogiem, Matyldą i piwem w pięknych okolicznościach przyrody Mińska Mazowieckiego.
No chyba, że wszystkie Żywce wypiję jeszcze dzisiaj, ale początkowe efekty tej terapii jakoś mnie nie zachęcają...
A zrób se ..
sama dobrze.
Igła -- 27.02.2010 - 17:34I jak chcesz.
Igła
Czego się wyzłośliwiasz?
A jak zamknę się od tego w sobie?
Gretchen -- 27.02.2010 - 17:36Pino
Bo tak.
Niedziela jest smętna.
Chociaż Twoja zapowiada się nawet ciekawie.
Gretchen -- 27.02.2010 - 17:37To nabrzmiejesz..
i będziesz bardziej wypukła.
Igła -- 27.02.2010 - 17:39W odróżnieniu od wklęsłych.
Poczekaj,
jako niezdolna chwilowo do twórczości samodzielnej, spróbuję znaleźć w bibliotece ten tekst o Bażanciarni.
Jak się zamknę w sobie
to zacznę się zapadać i usychać.
Wklęsła jestem raczej mało.
Gretchen -- 27.02.2010 - 17:42Co ja gadam!
Pino
Szukaj zatem.
Swoją drogą, ten wątek rozmowy też był całkiem niezły.
Gretchen -- 27.02.2010 - 17:44Sprawdziłam,
mamy różne Sapki, ale Pani Jeziora rozpadła się na luźne kartoczki i jako taka, została wyrzucona.
Sif.
Nie sifaj
“Alcides Fierabras, czarnobrody rządca winnicy Pomerol poznany w “Bażanciarni” w wigilię Yule, czekał na wiedźmina przy bramie, z mułem, sam zaś odziany był i wyposażony, jakby mieli w planach podróżować gdzieś hen, hen, daleko, na kraj świata, aż za rzekę Bramę Solveigi i przełęcz Elskerdeg. “
Więcej poszukasz potem, ale jest!
:)
Gretchen -- 27.02.2010 - 18:04Ojej,
kochany Bażant z Ciebie. :)
Nie jest to zbyt powszechna opinia :)
Mamy swoje miejsce w literaturze.
Gretchen -- 27.02.2010 - 18:25Powszechne opinie są durne
Jak stwierdził mój ulubiony aforysta: Aby nas skłonić do ich przyjęcia, głupie idee przytaczają jako dowód olbrzymią publiczność, która je wyznaje.
Szanowna Gretchen
gdyby Pani podmieniła w tym teksćie “Prawdę mówiąc pod koniec to już nawet nie wiem co mówiły te dwie aktorki, bo one do siebie mówiły*
na: idiotki,
to tekst byłby bardzo płynny i jeszcze piękniej korespondowałby z całością + komentarze :)
Pozdrawiam serdecznie
MarekPl -- 27.02.2010 - 19:30Oho...
ojej, uśmiałem się niczym Drzewiecki z polityki.
Igła -- 27.02.2010 - 19:33i Marka
Własnej.
Gre
I tak mam wątpliwości czy do tej kawy dojdzie, bo już zdążył mnie zapytać o pracę, a ja niestety powiedziałam prawdę, co zazwyczaj działa na kawoproponujących dość radykalnie odstraszająco.
Tak to ludzie w głowach mają, że jak psycho to dysponuje wewnętrznym przymusem diagnozowania, widzący jest jak promienie aparatu rentgenowskiego i w ogóle trzeba unikać na wszelki wypadek
No dobra!!!
dorcia blee -- 28.02.2010 - 08:09To co ma powiedzieć Znany Seksuolog, który na piękną dziewczynę jak chłop nawet publicznie spojrzeć nie może???
Panie Marku
Ja w życiu nie powiem, że Małgosia Braunek jest idiotką. No w życiu.
Pozdrowienia. :)
Gretchen -- 28.02.2010 - 14:43Igła
Może od tego śmiechu bardziej przyjazny się zrobisz?
Gretchen -- 28.02.2010 - 14:45Uważaj. :)
Szanowna Gretchen
ja tego też nie mówię i Pani do tego nie nakłaniam :)
Tylko jak płynnie brzmiałby ten fragment o którym wyżej:)
Czytałem sobie na głos
Pozdrawiam serdecznie :)
MarekPl -- 28.02.2010 - 14:46Dorcia
Masz mnie! :)))
O mamo, uśmiałam się jak norka.
Trochę niech mnie usprawiedliwi, że tak naprawdę widziałam, że nie jest to wzrok naukowy .
Poza tym, czy to nie jest tak, że w opinii powszechnej z seksuologiem to fajnie i nie należy unikać?
A widzisz, widzisz?
:)
Gretchen -- 28.02.2010 - 14:50Panie Marku
Zapamiętam i może jeszcze to rytmiczne zdanie mi się przyda.
Pozdrowienia.
Gretchen -- 28.02.2010 - 14:52:)
Przyjazny?
A niby dla kogo i po co?
Igła -- 28.02.2010 - 15:04A, no Igło
Niby dla mnie.
Po nic.
Bez sensu.
Ot, tak.
:)
Gretchen -- 28.02.2010 - 15:05:)
Jeżeli nie rozumiesz to pewnie mogę podesłać ci tłumaczenie?
Igła -- 28.02.2010 - 15:10Znalazł się, patrzajta :)
Zobacz jakie słonko świeci.
Chyba z tego świecenia wybiorę się na spacer po Placach okolicznych.
Nie marudź.
Gretchen -- 28.02.2010 - 15:14Jak to mówi Grześ, wiosna przyjdzie i tak.
Bez względu na to, co Ty tam sobie knujesz. :)
P.S. Igło
Rozumiem, rozumiem. :)
Gretchen -- 28.02.2010 - 15:15Gertchen
A swoją drogą...
“Lekarzu, lecz się sam” pewnie nie dotyczy seksuologów, co?
(pytam obleśnie)
dorcia blee -- 28.02.2010 - 15:16:)
Dorciu
Oni mogą podlegać presji, że mają działać z natury rzeczy.
I to jak!
W tym sensie faktycznie ma ich to nie dotyczyć.
hi hi
Gretchen -- 28.02.2010 - 15:23Pino
:))
Gretchen -- 28.02.2010 - 15:24Pogoda piękna,
a ja chyba będę mieć grypę.
Aaaa!
Woda, miód, cytryna
Ewentualnie wyroby przemysłu farmaceutycznego, Drogi Bażancie.
Zaraziłaś się od Grzesia?
Gretchen -- 28.02.2010 - 15:31Protestuję,
nie mam żadnej grypy, zwykłe, lajtowe przeziębienie, grype miałem rok temu i nie polecam nikomu, 3 dni bolało mnie wszystko, póxniej prawie dwa tygodnie kaszlałem i w ogóle.
Nie wspominam, że z tydzień nie mogłem prawie nic jeść (znaczy jak porównam do mojej normalnej aktywności w tym zakresie), bo najpierw choroba i przemęczenie, a później jakis syf mi się zrobił w jamie ustnej:)
W ogóle to był dziwny czas, pierwszy raz chyba z własnej woli obudziłem się o 5 rano i pisałem komenty na TXT, bo nie mogłem spać.
Dodać jeszcze należy fakt, że wyprawa do Paryża i Orleanu mnie ominęła.
Więc proszę mi tu o grypie nic nie mówić, bo to zło:)
grześ -- 28.02.2010 - 15:37Nie,
zrobiłam rzecz potwornie idiotyczną, którą zmilczę, ponieważ w odróżnieniu od Ciebie nie cierpię na przerost autoironii.
Wypiłam już mleko z miodem, herbę z cytrą, zjadłam dwa gripexy, siedzę ponuro w swetrze Czajnika i się pogrążam.
Jeszcze się właśnie dowiedziałam, że owczarek mojego stryja idzie do uśpienia… :(
moratorium
na facetów zazwyczaj kończy się źle.
merlot -- 28.02.2010 - 15:46Najczęściej odwrotnością troupeau de vaches, a potem wyrzutami sumienia.
Grzesiu
Dobrze, już dobrze. Nic nie mówię.
Ten syf w jamie ustnej mnie przekonał. :)
Gretchen -- 28.02.2010 - 17:15Pino
Cierpienia ciała niestety wpływają na ducha. Sama to ostatnio przechodziłam więc zaufaj mi, że wiem co mówię.
Chociaż jeśli chodzi o Wizytki to mi nie zaufałaś.
I jak to się skończyło?
Będzie lepiej, wystarczy poczekać.
Gretchen -- 28.02.2010 - 17:17Merlot
Co też Ty mówisz?
Ja i odwrotność troupeau de vaches . Phi!
Właśnie byłam tam u Ciebie, między innymi. Widziałeś jaką piękną wystawę dziecięcych obrazków zrobili? Polecam szczególnie obrazek Grzesia. :)
I otworzyli Kolonię , bardzo ciekawie się prezentuje.
Gretchen -- 28.02.2010 - 17:20Masz na myśli
kawiarenkę na rogu Błogosławionego Ładysława i skwerku?.
Może być, ale pierogi robię lepsze.
A poza tym, u mnie nie bywa się tam między innymi. Ego mi na to nie pozwala;-)
merlot -- 28.02.2010 - 17:27Właśnie ją mam na myśli.
Urokliwa, nie można powiedzieć. Nie wchodziłam do środka, bo w końcu miałam spacerować, a nie sadzać zadek i pić kawkę.
Rany! Staram się nie wprowadzać Cię w paranoiczny stan, że Gretchen krąży po Twojej ulicy i co mnie za to spotyka? Merlocie ego.
:)
Gretchen -- 28.02.2010 - 17:34Obudziłam się,
biedny chory bażantek.
pozdrawiam marudnie
A merlot miał mi coś upichcić.
Nie upichcił.
dorcia blee -- 28.02.2010 - 18:08Focha dostanę,
no
Upichcił
i to cudzymi ręcamy.
merlot -- 28.02.2010 - 19:43Merlot
“ręcyma” chyba raczej…
Idę wyniuchać.
dorcia blee -- 02.03.2010 - 14:12