DZIEŃ PIERWSZY
6.30 – Polska z powietrza
Rano, 6.30 rano, a ja siedzę w Boeingu 737 zamiast spać. Jest ciemno i choć w gruncie rzeczy w samolocie można spać, zwłaszcza wobec całkowicie zniechęcającej do wszelakiej aktywności pory – odkładam sen na później.
Wcześniej, później, dzień, noc, śniadanie, kolacja – relatywność tych pojęć jeszcze poznam, ale tymczasem siedzę o świcie, całkiem wygodnie, pełna ekscytacji.
Sama nie bardzo wierzę, że gdy budzik zadzwonił o czwartej (tej czwartej w nocy, dodam żeby sobie dokładniej uświadomić skalę własnego nieszczęścia), to udało mi się wstać. W moim przypadku to absolutnie wbrew naturze.
Wstałam, zamknęłam walizkę, przytuliłam Rudą i ruszyliśmy.
Rozpędzililiśmy się, że ho ho. Zatrzymało nas zaraz za bramą: taksówki nie ma. Nie ma, a ja przewidziałam, że nie będzie, bo to jest TA korporacja, taksówka zamówiona z niemal dwunastogodzinnym wyprzedzeniem. Więc jej nie ma. Naturalne całkiem. Coś burknęłam, że wiedziałam.
Rozglądam się. Na mojej ulicy całkowita noc, ciemna i cicha. Nikogo zupełnie. Mój tramwaj przemyka też jakoś sennie.
Podjeżdża taksówka. Wysiada z niej mężczyzna, który prowadził dla mnie (oczywiście między innymi) teleranek, obok niego jakaś młoda dziewczyna i pyta czy państwo zamawiali. Zamawiali, ale to nie po nas.
Patrzę lekko ogłupiała, że człowiek który prowadził mój teleranek, teraz prowadzi taksówkę w godzinach nocnych, ale koła życia różnie się piszą.
Ja stoję i się kiwam, On rozmawia z panią w centrali, a ten od teleranka jak nie włączy radia, jak nie przekręci gały.
I choć byś upadł na kolana, i choć byś błagał – śpiewa wraz i rusza w tan. Chyba dobrze, że nie po nas… Ale taki energiczny…
W końcu łaskawie przyjechał inny pan, więc siedzę nad ziemią i piszę w drodze do Frankfurtu.
10.00 – Frankfurt
Nie lubię tego lotniska, bo mi się kojarzy z bezsensownym i chaotycznym przemierzaniem kilometrów.
Tym razem (a to już drugi raz) było zgodnie z przewidywaniem. Kilometry i kilometry, żeby odebrać bilet na dalszą część podróży, bilet bezgłośnie pozostający w torbie.
Tak to bywa, że idziemy bardzo daleko po coś, co mamy przy sobie.
Nareszcie kawa! W samolocie nie piłam, bo potrzebuję dużo mleka do kawy, a tu tylko wstrętna śmietanka. Widać moja kofeinowa desperacja nie była zbyt wielka.
Ale już jest. Nareszcie. Caffe Latte w Starbucks.
Wygodny fotel, w którym można się rozsiąść ze skrzyżowanymi nogami, pisać, pić tę kawę wyczekaną i wytęsknioną.
Samolot do Singapuru opóźniony jest dwie godziny
mamy za to darmowy lunch
za to nie wiadomo czy zdążymy na kolejny samolot w Singapurze
wiadomo za to, że jakiś nam zapewnią...
Kilimek dobrych i nie całkiem dobrych wiadomości.
Krok po kroku, myśl po myśli zaczynam przechodzić z trybu “nie wytrzymam już dłużej! dajcie mi wszyscy święty spokój!” w tryb “ziemia zwalnia swój bieg, licz od 10 do 1”...
12.00 – nadal Frankfurt
Lubię obserwować ludzi na lotniskach, w ten sposób jakoś obłaskawiam swoją wścibską naturę. Ciekawią mnie, ze swoimi drobnymi zwyczajami, tym co czytają, co robią, jak rozmawiają. Niezwykle się w takich miejscach mieszają nie tylko kierunki, ale kultury, kolory, zachowania.
Przed kilkoma minutami modlił się jakiś młody muzułmanin. Padał i wstawał, przed metalową barierką akurat. Coś tam mi się kołatało, że chodzi o stronę świata i godzinę... Za chwilę przyprowadził, dwie kobiety w to samo miejsce. One modliły się z większym zaangażowaniem. Dłużej jakoś, i szczególnie jedna oddała się temu tak mocno, że ostatecznie mężczyzna interweniował.
Nie czułam się jakoś zbyt komfortowo w tej sytuacji, nie potrafię dokładnie tego okreslić, nie wiem o co chodzi. Wydawało mi się to jakieś ostentacyjne. Jakby zbyt prywatne, by tak na widok publiczności międzynarodowej wystawiać.
Chyba w ogóle podobnie reaguję kiedy ludzie intymność tak wystawiają innym na pokaz.
2.30 / 9.30 – Singapur
Tutaj jest rano, w Polsce środek nocy. Po 22 godzinach podróży sama już nie wiem jaka jest u mnie pora dnia. Mam wrażenie, że ciągle jest rano, a jakiś zły odebrał mi noc.
Do Singapuru leci się jedenaście godzin, Nie miałam nawet siły pisać. Czułam jak narasta we mnie wściekłość.
Z braku ruchu, powietrza, to za ciemno, to za jasno.
Niewygodnie.
Boli mnie kręgosłup.
Mam o jedną nogę za dużo.
Posłuchałam muzyki, którą przytomnie ze sobą zabrałam. Poczytałam wzięte z Polski gazety, oraz czasopisma. Spałam. I jeszcze przede mną było sześć godzin…
Gapiłam się zupełnie otępiała w ekran z trasą lotu. Tu byliśmy, tu jesteśmy, tu będziemy. Samolocik rysunkowy się przemieszcza. Jak ślimak.
Zupełnie nie wiedząc co ze swoją złościa zrobić, zgrabnie ją umieściłam w tym cholernym idiocie co siedział przede mną! Cały czas fotel rozłożony! Leżał mi na kolanach, cholera by to wszystko! Kilkanaście godzin w bliskim kontakcie z fotelem poprzedzającym mój.
Rzucałam się i ciskałam słowami, bowiem sądziłam że on nic nie zrozumie, a ja sobie ulżę. Pod koniec się okazało, że to Rosjanin…
Jestem w Singapurze, jeszcze tylko dwie i pół godziny lotu. Oczywiście nasz samolot odleciał jakiś czas temu, ale jest następny. Za trzy godziny. I bezpłatny lunch.
Ale to już było…
Poczułam jakiś przypływ energii. Zapewne zostało to spowodowane szokiem. Takiego lotniska jak w Singapurze, nie widziałam nigdzie na świecie. To dziwne państwo – miasto, zamożne poza granice przyzwoitości znacznie, uczyniło lotnisko swoją wizytówką. Chyba, pewności nie mam przecież, ale takie to robi wrażenie.
Nie dość, że wszędzie, a tego wszędzie jest bardzo dużo, leżą dywany… Dywany na lotnisku! No ludzie! Wspaniale miękkie, porażająco czyste dywany. Tak czystych dywanów to w domach nie uświadczysz, a tu takie coś.
Otóż nie dość tych dywanów, to mają jeszcze takie spore pomieszczenie, gdzie latają (to znaczy, że są żywe, prawda?) motyle. Gigantyczne, średnie, malutkie – kolorowe, przepiękne tropikalne motyle. Mają roślinność odpowiednią, nawilżenie i temperaturę. Oraz człowieka, który o całość dba.
Nie dość dywanów i motyli, to jeszcze mają bezpłatną sieć wi-fi.
Uderzyła mnie też całkowicie odmienna atmosfera? Energia? Nieprawdopodobna życzliwość ludzi.
Bardzo szybko się poruszają... albo to ja jestem spowolniona.
8.30 w Polsce / 15.30 Denpasar, Bali, Indonezja
Minęło dwadzieścia osiem i pół godziny od chwili, w której wyszłam z domu. Myślę, że nie jestem zmęczona. Myślę, że mnie nie ma. Nie myślę.
Jeszcze tylko pozwolenie na wjazd, deklaracja celna przy wejściu.
Po co ja pisałam, że wiozę te filmy? Mogłam skłamać, niechby mnie aresztowali jeśli tylko miałoby być szybciej.
Podchodzimy zamiast do czerwonej linii, do zielonej. Grzecznie pytamy, że tu wpisane, że filmy, że… Machnięcie ręką, przechodzimy.
Na sekundę się celnik zreflektował i pyta czy to nie pornografia. Nie, nie pornografia. Normalny serial, który miałam oglądać w samolocie, ale nie oglądałam.
Jakoś bez pornografii wytrzymam te niespełna przecież trzy tygodnie. Cała kolekcja została w domu.
Wychodzimy z lotniska, uderzenie gorąca. Chyba czas, żebym zdjęła sweterek, kurtkę mam już w ręku. Jeszcze pół godziny… Tylko pół godziny…
Trwam. Pozbawiona enegii wiele godzin temu staram się tylko przetrwać. Niestety zobaczyłam swoją twarz w lusterku kierowcy… To chyba nie ja, ale jeśli ja i jeśli ja tak wyglądam…
Jest hotel. Sprawdzają czy nie wwozimy bomby. Nie wwozimy więc wjeżdżamy. Piękny ten hotel, ale ja mam w głowie tylko jedną myśl i jeden obraz: BASEN.
Kompletnie zobojętniała na wszystko, patrzę jak On wypełnia jakieś kwity, rozmawia z recepcją, ktoś bierze mój bagaż, ktoś mi daje różowy napój, ktoś się uśmiecha. Wszyscy się uśmiechają, nieustannie niemal. Ja chcę do basenu.
O ile jeszcze kiedykolwiek mam się uśmiechnąć to niech ktoś mnie wrzuci do wody.
Sama weszłam jakoś i to nagłe orzeźwienie, jakby życie wróciło to mojego zmaltretowanego ciała i nie mniej poszarpanego ducha. Cudowne uczucie.
Odnowiona jestem w stanie zjeść kolację. Dochodzi 11 wieczorem (jeśli wierzyć zegarkom). Odjeżdżam. Orientuję się, że mój wzrok coś dziwnego robi, utracił ostrość i obraz się rozjeżdża.
Wchodzę do pokoju, z trudem zdejmuję ubranie, z jeszcze większym wchodzę pod kołdrę. Niewiarygodny stan. Po sekundzie śpię. Kilka minut później podobno mówiłam przez sen. Coś o jakiś badaniach, żeby je w cholerę zostawić, bo ktoś inny zrobi (?) i coś o modlitwie (??).
Ponad trzydziestogodzinny dzień pierwszy się zakończył.
To nieprawda, że doba zawsze ma dwadzieścia cztery godziny, zazwyczaj ma. Nie można się nadmiernie przywiązywać do pojęć, bo kiedyś w końcu można się przekonać, że nasze przekonania są li i jedynie naszymi przekonaniami. Taka weryfikacja przekonania o przekonaniach to ciekawe doświadczenie. Teraz już poproszę z innej półki…
Yhmm… Jeszcze trzeba wrócić...
komentarze
Pani Gretchen
Uśmiechałem się czytając o facecie z teleranka.
Zadziwiałem się obrazami z lotniska w Singapurze.
A także kiwałem ze zrozumieniem głową, kiedy czytałem o trzydziestogodzinnej dobie.
Teraz też się uśmiecham(y). Za co Pani serdecznie dziękuję(my).
p.s. Żona prosi, żebym Pani napisał o olejku z macierzanki. Pięknie pachnie ten olejek a komary go nie znoszą.
Kazik -- 09.12.2008 - 19:50A… w ostateczności może być lawendowy. Olejek, znaczy się.
No tak, Pani Gretchen. Niefajnie.
Mówiąc najogólniej, to nie jest sprawiedliwe. Ludzie mają dobę standaryzowaną, zimno i też lecą na mordę, proszę Pani. No.
I brak darmowego lunch’u.
Zapłaconego też nie.
Pozostaję porażony zazdrością i skręcony zawiścią
yayco -- 09.12.2008 - 20:14Nic nie rozumiem?
A nie można tak do Otwocka?
Tam też są motyle, ćmy a nawet komary.
I życzliwi ludzie też by się znaleźli, jak by im pani zapłaciła mniej więcej to samo, co tym tam, tym energicznym.
Igła -- 09.12.2008 - 21:07Gretchen
trzy tygodnie bez ulubionych filmów ?
jak Ty to wytrzyamsz:)
lunch to miłe, ale coś czuje że pewnie ułożyłbym się cichutko w kąciku jakiegoś miękkiego dywany na lotnisku…
pozdrawiam
prezes,traktor,redaktor
max -- 09.12.2008 - 21:13Jeszcze jedno
ktoś może mi wskazać o którym panu z Teleranka mowa?
mało uważnym oglądaczem byłem:)
prezes,traktor,redaktor
max -- 09.12.2008 - 21:59Gretchen,
przepraszam Cię, ale marudzisz zupełnie bez sensu :) Poważnie Ci to mówię, jako ta gówniara, co by chciała zobaczyć cały świat, a nigdy nie była dalej na północ, niż w Norwegii, dalej na wschód, niż na Łotwie, dalej na zachód, niż w Irlandii i dalej na południe, niż w północnych Włoszech.
Czwarta rano? 27 godzin lotu? Czad!
Gdzieś nisko błyska płyta lotniska
Siadł czarterowy Jumbo Jet
Wieczór w drugstorze znajdzie się może
Znajoma dusza, właśnie wszedł
Klawo dziewczynki, to z tej rodzinki
Co jedną noc przez pięć pamięta lat
Prawdziwe państwo, wybaczy draństwo
Bo się będzie wstydził, że tak wpadł
Więc stado westchnień i do łez
Od nowa znów Alliance Franceaise
Podłemu życiu plujmy w pysk
Miłości czystej, niespodzianej sławmy błysk
Bo któż zabijał by i kradł
Gdy starczy uśmiech, wdzięk i szyk i trochę szmat…
A jeśli nie, jeśli było zaledwie słodko-kwaśno, to powiedz mi, po co? Powiedz mi po co, że zarymuję nocą...
Joł joł joł
Szanowna Pani Żono Pana Kazika i Panie Kaziku również Szanowny
Mam nadzieję, że dziennik w dalszej części dostarczy Państwu jeszcze więcej uśmiechów i kiwania . Ze swojej strony robię, co mogę.
Dziękuję za poradę antykomarową, tylko czy oni tu mają taki olejek? Hmmm…
Bardzo mi miło, że Państwo tu zajrzeli.
Serdecznie pozdrawiam :)
Gretchen -- 10.12.2008 - 08:14Miła Pani Gretchen
Jak to dobrze posiedzieć sobie w basenie z dala od tego wesołego miasteczka:-) Byle jak najdłużej.
A co do komarów, to w ramach retorsji, jak one Panią gryzą, to Pani je też może. Ciekawe, kto na tej wojence wygra, bo całkiem pewien nie jestem:-)
Pozdrowienia serdeczne
Lorenzo -- 10.12.2008 - 08:17Panie Yayco
W porażeniu i skręceniu to chyba nie za bardzo jest wygodnie?
No, ale rozumiem ponieważ chwilami dociera do mnie, że sama sobie zazdroszczę. W tym tu akurat fragmencie dziennika może nie być wyszczególnione czego konkretnie, natomiast okaże się to w przyszłości.
Pozdrawiam Pana wyrażając nadzieję, że się Pan rozprostował.
Gretchen -- 10.12.2008 - 08:19Panie Igło
Byłam już w Otwocku. Nawet kilka razy z powodu, że jedną koleżankę tam kiedyś miałam. No.
I proszę mnie nie podpuszczać, że one są tam w grudniu te motyle, ćmy czy komary.
Życzliwych odnaleźć można wszędzie i nie jest to kwestia pieniędzy.
Pozdrawiam Pana słonecznie i z radością, że Pan przyszedł.
Gretchen -- 10.12.2008 - 08:21Gretchen
Napisz cos u ludziach. Czy Bali nadal jest meka hipisow z calego swiata?
Borsuk -- 10.12.2008 - 08:22Pozdrawiam
Max
Jakoś daję radę bez tych moich filmów :)
Na lotnisku nawet ludkowie spali ułożeni a to w fotelach, a to na krzesłach rozciągnięci. Tylko, że ja za ciekawa byłam obserwacji więc spać jakoś nie szło.
To całe zmęczenie falowało. Docierało z opóźnieniem.
Może w drodze powrotnej?
Się zobaczy :))
Gretchen -- 10.12.2008 - 08:24Pino
To nie marudzenie jest tylko opis sytuacji. Tak było.
Wiesz to jest tak, że mój entuzjazm, ekscytacja, radość i tego rodzaju dopalacze na długo wystarczyły, ale koniec końców nie da się zmęczenia oszukać.
Słodko-kwaśność odnosi się tylko do tego fragmentu. Zaczekaj na dalszy ciąg.
Nie marudź :))
Gretchen -- 10.12.2008 - 08:28Panie Lorenzo
Mówię Panu jak dobrze. I jak inaczej to wszystko wygląda z odległości.
Ten dziennik się rozrasta, co całkowicie jest procesem naturalnym w przypadku dziennika. Mija czas – dziennik zwiększa objętość.
Będę musiała go ciąć jakoś Panie Lorenzo. Najlepiej gdyby zostały same opisy przyrody. W sumie moje przemyślenia dotyczące inicjatyw blogerskich, rodzin muzułmańskich, czy starszych ludzi nie mają tu wiele do rzeczy.
Katusze Panie Lorenzo Szanowny, katusze – co wyciąć, co zostawić. Zdjęcia: które, kiedy ich jest już ze trzy tysiące?
Ufff…
Pozdrawiam Pana wsłuchana w szum wody.
Gretchen -- 10.12.2008 - 08:35Pani Gretchen Szanowna
Proponuje jako metodę literacką tzw. strumień świadomości czyli wszystko jak leci. Nie będzie Pani musiała rozwiązywać dylematów co wyciąć, a co zostawić. Bo nagorsza, Panie Gretchen, to ta niepewność:-)
Wszystkiego najlepszego życzę
Lorenzo -- 10.12.2008 - 08:41Borsuku
Będzie o ludziach będzie. Dopiero przyjechałam w tych zapiskach :)
Co do hipisów to ich niewielu na tym świecie pozostało. Trudno może już teraz widzieć Bali przez pryzmat tego hipisowskiego odkrycia, ale tubylcy mają taki rys w sobie, nie można powiedzieć.
Natomiast jest niedaleko tej miejscowości, w której ja mieszkam (Tanjung Benoa) Nusa Dua, która jest gettem ekskluzywnych hoteli. Do tego rewiru są tylko trzy wjazdy, bramki, i te sprawy…
Jest jeszcze Kuta, która jest mekką dzisiejszych hippisów takich mniej więcej jak na Ibizę jeżdżą. Patrz Borsuku jak się wiele zmienia…
No i nie można zapominać o ataku terrorystycznym sprzed kilku lat. Wszyscy to tutaj pamiętają.
Bali jest w podwyższonym stanie gotowości w związku z planowaną egzekucją osądzonych terrorystów, stąd to sprawdzanie wjeżdżających samochodów na okoliczność ładunków wybuchowych.
Reszta w kolejnych odcinkach :)
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie odgrażając się, że w końcu przyjadę do Izraela. No.
Gretchen -- 10.12.2008 - 08:44Panie Lorenzo
Przemyślę, przemyślę ale to strach by był ile tych odcinków by wyszło. Coś tam trochę poucinałam przepisując zapiski ręczne w formę elektroniczną. Zdjęcia już też wybrałam, to się teraz stracham czy Serwer udźwignie.
Ma Pan rację, najgorsza to ta niepewność :))
Pozdrawiam za to pewnie.
Gretchen -- 10.12.2008 - 08:48Hm, kolejny punkt wspólny odkrywam,
znaczy to dużo mleka do kawy:)
Choć w sumie mogę i pić normalną, to jednak nie to samo, co z mlekiem.
A w ogóle idem czytać drugą część Dziennika, bo już widzę, że jest.
pzdr
grześ -- 10.12.2008 - 16:27Grzesiu
Normalną, czyli bez mleka? Zdarzyło mi się, ale o tym będzie w kolejnej części dziennika.
Dużo mleka w kawie, dużo. Ale bez cukru.
Podobieństwa biorą się wiadomo z czego :)
Gretchen -- 10.12.2008 - 16:30No wiadomo że bez cukru, no
:)
pzdr
grześ -- 10.12.2008 - 16:35Otóż to, otóż to
:))
Gretchen -- 10.12.2008 - 17:34Pani Gretchen,
pierwszy odcinek ma tytuł “Usiądź”, no i się zasiedziałem, tamże odpisując.
Mam nadzieję, że zostanie mi to wybaczone, i w ogóle, tym bardziej, że jak takie podróże uczą, prawda, czas i przestrzeń oraz miejsce to nic pewnego, zwłaszcza jak się leci odwrotnie niż nasz glob cudowny.
Pozdrowienia w przelocie.
s e r g i u s z -- 11.12.2008 - 03:53Gretchen
Izrael dla takiej podrozniczki to maly pikus. Zal, ze na Bali nie lata sie przez Telawiwek. ;-)
Borsuk -- 11.12.2008 - 07:43Panie Sergiuszu
Co racja to racja. Pędzę odpisywać :)
I pozdrawiam
Gretchen -- 11.12.2008 - 07:53Borsuku
No żal pewnie, że żal.
Ale nie żaden tam pikuś no, bo ja naciskam i napieram, z w sumie to z żadnym oporem się nie spotykam tylko trzeba dobry moment obmyśleć. No.
:)
Gretchen -- 11.12.2008 - 07:56umknęła mi Twoja podróż ale
właśnie nadrabiam :)
“To nieprawda, że doba zawsze ma dwadzieścia cztery godziny”
miał Albert rację, nie?
Docent Stopczyk -- 12.12.2008 - 11:58
Nic nie szkodzi Stopczyku
nadrabiaj zatem.
Albert rację miał, oj miał :)
Gretchen -- 12.12.2008 - 13:40