Avere

Bożenka nie żyje od roku. Co do dnia.
Jej ważność zaznaczana dawniej, jeszcze wyraźniejsza stała się te pięćdziesiąt dwa tygodnie temu…

Pięćdziesiąt jeden…

Pięćdziesiąt…

Dobrzy ludzie są obecni codziennie, choćby ich zabrakło.

Ona jest obecna w różnych formach, takich jakie są możliwe. Śni mi się. Śni się Hani. Śnią się nam obu sny, w odcinkach. Zostały jej wpisy w kartach pacjentów. Została pieczątka. Zostało jedno zdjęcie. Został taki rozczochrany aniołek z tabliczką w intencji zdrowia, którego już nie zdążyliśmy Jej zawieźć. Ani aniołka, ani zdrowia.

Dzisiaj była Msza w Jej intencji.

Kilka dni temu ustalamy, że jedziemy w całości naszych odrębności. Wczoraj nachodzą mnie wątpliwości, czy aby na pewno jadę... Jadę. Mamy być wszyscy, to jest ważne.

Obrządek jest nieważny, kiedy chcesz duchowo z kimś pobyć.

Towarzyszy nam nastrój raczej z gatunku smętkowych, co łatwo jest zagadać jakimiś bieżącymi omówieniami. Wjeżdżamy do Lasku Bielańskiego i natychmiast żałuję, że nie wzięłam aparatu, ale kto brałby aparat na Mszę w intencji?

Msza będzie odprawiana w maleńkiej kapliczce, ale ponieważ jest zamknięta idziemy zobaczyć kościół, w którym Hania brała ślub. Koła czasu łączące ludzi…
Mijamy osiołka.
Wchodzimy do kościoła i wita nas ta specyficzna niepowtarzalna cisza, kilku modlących się wiernych i kot, chętnie dający się głaskać oszalałym kociarom, choć unikający objęć wariatek.

Cztery minuty przed Mszą, kaplica jest nadal zamknięta i musimy brodzić w śniegu po kostki. Przytupujemy. Rozglądam się, bo dziwnie nigdy mnie tam nie było. Magiczne miejsce, wyciszająco kojące. Niby to do mnie dociera, ale jakoś tak jak przez szybę. Napięcie, dość blisko są łzy.

Nagle, nie wiadomo skąd, wypada energiczny mężczyzna z takim uśmiechem na twarzy, że świat od razu wydaje się bardziej przyjaznym miejscem. W wyciągniętej ręce trzyma wielgachny klucz i śmiejąc się mówi już już lecę zapalić świece.To my za nim. Zimno w końcu.

Uderza mnie zapach i ciepło. Kaplica jest tak nieduża, że maleńka to już zbyt wielkie słowo. Piec kaflowy z pewnością ktoś rozpalił co najmniej kilka godzin wcześniej.
Siadamy przy nim. Ciepło, miło, bezpiecznie.

Przychodzą jacyś ludzie. Niekoniecznie z tego samego powodu co my, ale są. Potem syn, wnuki, rodzina, ale w gruncie rzeczy wszystkich nas razem jest kilkanaście osób. Niewiele.

Czekamy. Świece zapalone, to się palą.

Czekamy.

Czekamy.

Mijają minuty, Msza miała się zacząć w samo południe, a samo południe już dawno samo.

Czekamy.

Otwierają się drzwi i wpada ten sam uśmiechnięty mężczyzna, z drugim mniej uśmiechniętym. Kłaniają się ładnie i jacyś są tacy zaskakujący. Sięgają do szafy w ścianie, wyjmują ornaty, ubierają się w odległości moich dwóch kroków. Jeden drugiemu pomaga, spieszą się z powodu spóźnienia. Już. Przygotowani. Ruszają. Ten starszy zaczyna Kiedy ranne wstają zorze ... Reszta podchwytuje.

Czuję, że śmiech od środka mną trzęsie. Patrzę po reszcie nas i widzę to samo. Łamie się w nas smutek, łamie się żałobność. Coś się łamie.

W pierwszych niemal słowach ten młodszy ksiądz, Tomasz, profesor, przeprasza za opóźnienie, ale właśnie niespodziewanie odwiedził ich biskup. Ten drugi starszy, ksiądz Wojciech tłumaczy, że oni oczywiście nie wstali dopiero lecz… właśnie… biskup.

Mój śmiech postanowił zamienić się w płacz ze śmiechu, z domieszką wzruszenia, wybicia z oczekiwanego i spodziewanego. Nie rżę, ale jak jeszcze powiedzą dwa zdania to zacznę. Nie wykluczam, że nie tylko ja.

Dalej, niby wiadomo…

W czasach dawnych znałam to wszystko od środka, uczestniczyłam w tym bardziej niż aktywnie, ale dzisiaj muszę to powiedzieć: wiele widziałam, ale czegoś takiego nigdy. Tak spontanicznie prowadzonej Mszy nie widziałam nawet kiedy było nas kilkanaście osób zgromadzonych w dawnej cerkwi w Trzcianie, a kazanie było mówione specjalnie dla mnie.

Koniec. Znowu ta szafa w ścianie tylko ruchy przeciwne. Wszyscy mamy uśmiechy na twarzach. Wychodzimy.

Ksiądz Wojciech też (a jakże) się do nas uśmiecha rozmawiając z synem Bożenki.

Wracamy wspólnie. Jesteśmy bardzo razem zaśmiewając się, aż wszystko boli.

Rok temu, w czasie pogrzebu ksiądz przeraźliwie bredził. Dzisiaj w tym, co się stało Bożenka była. Jestem pewna, że była tam, na chwilę wracając ze swojego obecnego świata. To wielkie wyróżnienie jeszcze raz poczuć co to znaczy, że Ona się śmieje.

Ci z Góry są mądrzejsi od nas. I bywają wielkoduszni w sposób niewytłumaczalny. Katolicy i buddystka połączeni tym, co łączy wszystkich ludzi szukających Drogi.

Jeszcze to… Umykające jakimkolwiek słowom…

Spokój.

Pisząc ten tekst dowiedziałam się, że umarła Kamila Skolimowska. Oby i Ona się uśmiechnęła. Oby tego spokoju dotknęli wszyscy bliscy Jej ludzie. Nie dziś. Nie jutro.

W ogóle.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Gretchen

Miało być wzniośle i poważnie a wyszło – po ludzku.
I dobrze. Tak przynajmniej chciałabym, żeby było gdyby to… No wiesz.

Kamila? Nie znasz dnia ani godziny…


Magia

Wiesz dlaczego Avere ?

Widzę to dzisiejsze przeżycie jako coś, co czasem człowiekowi jest dane. Jako nadzieję, światło, brak braków.

Nie ma Cię a jesteś, bo byłaś na tyle ważna. Nie da się zapomnieć i przestać tęsknić. I jeśli pojawi się ktoś taki jak ksiądz Wojciech to nie musisz już płakać. Możesz, ale nie musisz. Porażająca różnica.

Wkleję Ci zdjęcie.

Photobucket

W mojej śmierci cieszy mnie to, że nie będę tęsknić :)


Gretchen

Być może wiem. Jeśli posiadanie tym w wypadku równa się temu, co dane. Duchowo. Ulotnie ale jednocześnie głęboko.
Bredzę?

Wiesz, ja nie wiem czy nie będę tęsknić... Nic nie wiem. Ale jakoś tam spokojna jestem, w sobie.

I bardzo lubię osły, osiołki i osioły.
Ale to już chyba wiesz, choć skretyniałam kiedyś na tyle, że…
E, spuśćmy zasłonę miłosierdzia, co?


Magia

Avere jest cudem avere ... Dostałam coś, z czego nadal mogę brać. Uczyć się, zagnieżdżać w sobie.

Nie mam Jej od roku. Aż. Miałam to szczęście być z nią przez trzy lata.

Poczucie tego, co stało się osnową dzisiejszego (wczorajszego?) tekstu, jest jak orzeźwienie świadomością, że nadal świat jest bezpiecznym miejscem, a ratunek się znajdzie.

Wbrew spokojowi może?


Gretchen

Czytam, czytam… Wydaje mi się, że wiem co chcesz powiedzieć i nagle… bum!
Nie jestem w stanie wyobrazić sobie zestawienia: bezpieczne miejsce/ratunek – niepokój.
A na to mi wyszło, kiedy przeczytałam.

Może zrozumiem kiedy odświeżę szarość komórek.

Dobrej nocy, Gretchen.


Magia

Odświeżanie jest niezbędne, jak tlen.

Tak jak bum .

Dobrej nocy.

Spokojnych snów, kojących niecierpliwość dnia.


Ja tylko chciałem napisać,

że piekny tekst.
Acz nie wiem od wczoraj co więcej napisać...

Pozdrawiam.

P.S. No a śmierć Kamili Skolimowskiej, totalne zaskoczenie, właściwie jak pewnie wiadomo sportem, to ja się nie interesuję zupełnie, ale jak ktos umiera z mojego rocznika, to dziwnie tak.


Gretchen

za dnia czytałęm, ale nie …

no teraz lepiej (nie pasujące słowo) mi się wpisuje,

do przemyśleń dobry tekst, naprawdę dobry

pozdrawiam
prezes,traktor,redaktor


"Spokojnych snów"

zawsze jak ktoś tak mówi to przypomina mi się cytat z Poe’go

“sen to przedsionek,
w którym czeka śmierć.
o jakiż czuję do niej wstręt!”

pzdr


Grzesiu

Bardzo dziękuję.

To uczucie, że dziwnie często mi towarzyszy kiedy ktoś umiera. Zwłaszcza znajomy, bliski, ważny. Czas natomiast czyni cuda.

Pozdrawiam bardzo serdecznie.


Maxie

To był bardzo dziwny dzień. Kiedy wszyscy wróciliśmy do pracy, jedliśmy pączki – taka tłusta środa.

Nie wiem czy są rzeczy ostatecznie zamykające, mam coraz większe wątpliwości po tym dniu. Ale tak naprawdę, w głębi to poczułam, że jest tyle wspaniałych doświadczeń, tyle zakakujących miejsc będących tuż obok, tyle dobrych energetycznie ludzi.

Zaśnieżony Lasek Bielański jak inna planeta. Kot myjący się w kościele. Osioł podchodzący, żeby go pokłaskać.

No i pierwszy raz w życiu widziałam składany konfesjonał. :)

Syn Bożenki, który jest tak wiernym jej odtworzeniem, że nie mogłam wzroku oderwać.

Wiele dostajemy, tylko nie zawsze umiemy brać.


Stopczyku

Dla mnie sen to przeniesienie do innego świata.

W sumie trochę jak śmierć. W końcu i tak znowu tu trafimy przecież.


Tak mi sie kojarzy jakiś cytat

nie wiem skąd o tym , że to wszystko jest snem śnionym we śnie.

Pozdrawiam idąc spać.

No a Hypnos to z Tanatosem chyba ma coś wspólnego.

W ogóle trza mi Poe’go odświeżyć.


Koniec końców

nie wiadomo co jest snem, a co nim nie jest. Wszystko jest snem.

Tyle razy śnimy i się budzimy. Tyle razy umieramy i zaczynamy żyć.

Niech Ci się przyśni coś ciekawego Grzesiu.


Subskrybuj zawartość