Dzisiaj był ten pierwszy raz. Na każdego on przychodzi, ale do dzisiaj dodawałam słówko niedługie, niekrótkie acz wiele mówiące: podobno .
Nie podobno już. Niestety,
.......................................
W dniu 11 marca poszłam do Publicznej Służby nastawiona bojowo, czy też raczej w gotowości do walki.
Od tygodnia, o ile nie dwóch – wszak czas szybko leci – moja koleżanka sieje panikę i wprowadza stan ogólnego napięcia i przepięcia, rozpowszechniając pewne wiadomości dotyczące miłościwie nam panującego Narodowego Funduszu Zgłupienia.
Najlepsza Szefowa na Świecie ma postawę, którą młodzież nazwałaby wyluzowaną i się nie dawała, ale w końcu poszła gdzie trzeba zapytać łots ap.
Poprzez gdzie trzeba należy rozumieć dział RUM naszego (miłościwie panującego) ZOZ-u. Co to jest dział RUM? Nie ROOM.
Dział RUM to dział zajmujący się zbożną ideą wklepywania w super nowoczesny program komputerowy usług medycznych, w pocie czoła przez nas wpisywanych w co najmniej trzy różne księgi, świstki, dokumenty. Jak raz my nie dysponujemy żadnym programem komputerowym więc zabawiając się w Koszałka Opałka wypisujemy gęsim piórem co należy.
RUM – Rejestr Usług Medycznych.
Koleżanka wyczytała, że się zmieniło. Coś tam się zmieniło. A mało tego, że się zmieniło i nie każda zaraz jedna, czy druga z nas ma prawo świadczenia tego czy owego, wciąż mam na myśli usługi medyczne, to to i owo należy zmienić, co z kolei mogłoby skutkować absolutną reorganizacją tu i tam.
Zatem, jak wspominałam Szefowa poszła do Działu. Dział powiedział, a nawet okazał, że NFZ nie tylko nie zakwestionował, lecz nawet zapłacił, za co w świetle itd…
Szefowa jest wyluzowana, ale bystra. Zapytuje czy ten fundusz od Zgłupienia może to zakwestionować za jakiś czas, no weźmy za pół roku? Może odpowiada Pan i nie widzi problemu, bo najwyżej się napisze wyjaśnienie i tys łyl bi di end.
Good – mówi Szefowa, taką mamy normalnie wyrobioną językowo Publiczną Służbę.
No to good? Jakie good! No good!
Koleżanka drąży i drąży. Sama nigdzie nie pójdzie, o nic nie zapyta, bo gdzieżby tam wystarczy, że się skupi na wierceniu dziury w brzuchu innym.
Koniec końców coś ustalamy.
Doszedłwszy skąd wyszliśmy, co jest zjawiskiem ciekawym. Ja lubię podróże, ale żeby wychodzić z domu, zmieniać środki transportu, zmęczyć organizm tylko po to, żeby wrócić do domu to mnie się nie chce.
Wczoraj doszło między mną, a koleżanką do awantury. Nie pierwszej, nie drugiej, nie trzeciej i zapewne nie ostatniej. Są sprawy, które mnie wyprowadzają z równowagi w stopniu najwyższym.
Jedną z takich spraw jest taka: koleżanka z pracy lobbuje w jakiejś sprawie zaczynając od Szefowej. Nic.
Namierzyła mnie więc pracując nad swoim charakterem, w celu uszlachetnienia go, niewiele myśląc (błąd!) postanawiam wysłuchać o co chodzi. Po dłuższej chwili i zadaniu wiekopomnego pytania: czy ty jesteś obłąkana (błąd!), zaczynam opowiadać jak ja to widzę. Raz i drugi spokojnie. Za trzecim nerwy mnie poniosły wraz z pracą nad uszlachetnianiem swojego charakteru, i głosem podniesionym próbuję. Koleżanka wychodzi z pomieszczenia tym samym kończąc rozmowę.
Ludzie! Co ja poradzę na to, że nie da się zeżreć ciasta zachowując je?
Dałam sobie dwie minuty na uspokojenie i poszłam do pracy, znaczy do pacjentów. Fundusz Zgłupienia nazywa to usługą medyczną.
Dzisiaj ciąg dalszy przewidywalny, a co za tym idzie przewidziany. Znowu drogą okrężna, ale do domu.
Oddech.
Koniec zebrania zespołu.
Część wyszła, część została – taki urok pracy zmianowej. Byłam w grupie zostających.
Gawędzimy sobie, to znaczy Ci z nas, którzy dysponują czasem, o tym i owym.
Niby miło, niby gawędzimy. Czuję, że coś we mnie rośnie, gula jakaś. Nic się nie dzieje na bieżąco, a gula rośnie.
Rozmawiamy o Samsonie, który umarł. Rozmawiamy o innym, wciąż żyjącym psychoterapeucie, do którego udała się nasza (moja) pacjentka za poradą prawnika. Rozmawiamy o tym dlaczego żyjący psychoterapeuta pozwolił sobie na jazdę bez trzymanki.
Rozmawiamy o jakieś dziewczyninie ze szkolenia, która nie wstydziła się zadać pytania: czy to prawda, że terapeuta nie może poruszać swoich problemów prowadząc grupę, kiedy ma zły dzień?
Jak to w pracy sobie rozmawiamy, a moja gula już jak Kopiec Kościuszki.
I nagle pojawia się myśl: dosyć tego. Mam dość. Mam w dupie Fundusz Zgłupienia, mam w dupie bycie Koszałkiem Opałkiem, mam w dupie cały ten chory system. Mam dosyć pieprzenia o ustawach zabezpieczających prawa pacjenta, bo to oczywiście najbardziej o pacjenta chodzi i o jego prawa w tym.
Mam dosyć sytuacji, w której ucząc się nieustannie zawodu od sześciu lat, a wliczając specjalizację na studiach i staże, od dziewięciu lat, nadal muszę się zastanawiać czy nie nadejdzie dzień kiedy ktoś mnie za zad chwyci w nieprzyjemny sposób.
Nie mogę znieść sytuacji kiedy mówię człowiekowi, który do mnie przychodzi, że wszystko jest objęte tajemnicą medyczną, a jakiś urzędas z wykształceniem przylezie i kontrolując będzie czytał kto i co mi powiedział. Bo on musi wiedzieć czy ja odpowiednio zaklasyfikowałam usługę medyczną.
Najpierw zakwestionuje to, a potem moje kwalifikacje. Bo mając wszelkie szkolenia w zakresie uzależnień nie mam certyfikatu, pisałam o powodach jego braku w tekście “Odwaga” .
Bo tak działa ten system, że nie ma najmniejszego znaczenia wydanie przeze mnie moich osobistych pieniędzy, z pensji żałosnej jak szczątki kota wygrzebanego z piwnicy mojej koleżanki, na szkolenia, w celu lepszego i skuteczniejszego pomagania ludziom.
Oddech.
Idę do swojego prywatnego gabinetu. Rozmawiam z młodą kobietą. Jest cicho. Nie ma żadnej usługi medycznej. Choć jest. Kończymy rozmowę. Ona mi płaci i z uśmiechem wychodzi do za tydzień.
Oddech.
Wracam do domu. Jest około dziewiątej.
Pies do spaceru.
Siadam, zaczynam pisać.
Zadaję sobie pytanie, może dwa.
Dlaczego dupki z nazwiskami pozwalają sobie na tyle?
Dlaczego każdą miernotę przyjmuje się do zawodu, który jest sztuką pomagania ludziom?
Mam to niewiarygodne szczęście, żeby robić to, co kocham i na czym się znam. Drugie jest oczywiście wtórne wobec pierwszego.
I naprawdę dzisiaj się wściekłam co może (acz nie musi) skutkować serią tekstów o psychoterapii, w tym o psychoterapeutach.
....................................................
Dzisiaj był ten pierwszy raz, kiedy pomyślałam o rzuceniu Publicznej Służby.
Ale przewijają mi się przed oczami twarze, historie, ludzie po prostu.
Musiałabym zostawić i ich.
Nie chcę. Wciąż są najważniejsi.
komentarze
>Gre
przeczytałem … na czczo, bez kawy …
z systemem nie wygrsz
z systemem 09 tym bardziej :)
ale wybacz, jak przeczytałem to:
No to good? Jakie good! No good!
to w pierwszej chwili myślałem że to po angielsku :)
Noł tu gud? Dżeki gud! Noł gud!
dobre na poranek bez kawy :)
Docent Stopczyk -- 12.03.2009 - 10:07Gretchen
publiczne to się źle kojarzy :)
Proszę spojrzeć na takie np. instytucje finansowe
Czy one są publiczne?
A proszę zobaczyć jak dobrze z tzw. publicznym sektorem współpracują
Fakt, jak się ma nie swój dzień to jak się to powiada w okolicach stolicy morda w kubeł
MarekPl -- 12.03.2009 - 08:34Ale ja tam nie wiem
:))
Gretchen
przeczytałem, ja mam lekka awersje do państwowego i moje zdanie znasz, zreszta o tym rozmawialiśmy kiedyś
decyzje i ich motywacje sa różne, ludzie dzisiaj sa jutro ich nie ma- czegos zawsze szkoda dlatego sama wybierz co dla Ciebie najlepsze, choć Tobie ze względu na specyfikę jest trudniej
Gut, łery gut
prezes,traktor,redaktor
max -- 12.03.2009 - 10:32Stopczyku
Z baranami też nie wygram.
Może ja najbardziej chciałabym się zająć pracą, a nie walką z systemami?
Cieszę się (choć ponuro dość), że dobre zamiast kawy.
:)
Gretchen -- 12.03.2009 - 12:22Panie Marku
Nie wiem czy zrozumiałam do końca, co Pan chciał powiedzieć.
Niedawno ktoś kogo znam uruchamiał prywatną klinikę, ale zechciał umożliwić pacjentom korzystanie ze swoich usług w ramach ubezpieczenia, co się wiąże jak wiadomo ze współpracą z NFZ.
Pozwolę sobie nie cytować jego słów odnośnie tego.
Gretchen -- 12.03.2009 - 12:27To tyle o współpracy międzysektorowej. :)
Maxie
Kiedy siedziałam wczoraj i się gotowałam tak, że pokrywka zaczęła mi podskakiwać przypomniałam sobie naszą rozmowę.
Właśnie o to mi chodzi, że albo mi przejdzie, albo dokonam wyboru stając się wolnym człowiekiem.
Niedawno moja koleżanka rzuciła w diabły Służbę Publiczną. Racjonalnie rzecz biorąc sporo ryzykowała, znacznie więcej niż ja bym musiała. Więc?
Pomyślę, cholera. Rozglądam się.
Przemyśliwuję.
Dzięki Max.
Gretchen -- 12.03.2009 - 12:31Myśl, myśl...
Systemu nie naprawisz, a na swoim – zajmiesz sie robota… Znaczy sie – tymi ludzmi wszystkimi onymi.
Griszeq -- 12.03.2009 - 13:18Griszq
Myślę, myślę – to bardzo dobre przyzwyczajenie Prosiaczku ...
Zobacz, niby wszystko jest gotowe, bo ta Służba w Publicznej, to tylko jedno z czterech moich miejsc pracy.
Na razie myślę, co mnie tam trzyma, bo to ciekawe zagadnienie.
Gretchen -- 12.03.2009 - 13:28Gretchen
a wiadomo jak onej koleżance się powodzi obecnie?
prezes,traktor,redaktor
max -- 12.03.2009 - 13:53Max
Mniej więcej wiem, bo jestem z nią w kontakcie. Zadzwonię i zapytam czy żałuje. Ciekawe co mi odpowie :)
Radzi sobie, przyjmuje pacjentów prywatnie, prowadzi działalność online.
Wiesz jest w tym coś z prawdy, że kiedy uwolnisz czas przeznaczany na Publiczną Służbę, która Ci płaci jakby nie płaciła wcale, to zyskujesz czas, za który ktoś inny zapłaci Ci dziesięć razy lepiej. Właściwie dokładnie dziesięć razy, policzyłam na szybko.
Tylko chyba nie chodzi wyłącznie o pieniądze w moim przypadku.
Gretchen -- 12.03.2009 - 14:08Mogę się tylko domyślać...
prezes,traktor,redaktor
max -- 12.03.2009 - 15:10Rozmowa z G, międzymiastowa
Na początku wiadomo… Po kilku minutach strzelam wprost:
- mam do Ciebie takie pytanie G: czy żałujesz, że odeszłaś z Publicznej Służby
perlisty śmiech G
- dlaczego pytasz
- co się głupio pytasz dlaczego ja pytam? Wiadomo dlaczego pytam, sama o tym myślę
perlisty śmiech G ...
- coś Ty, wcale nie żałuję. Z miesiąca na miesiąc mam coraz więcej pacjentów w gabinecie, bo jak mam czas żeby się z ludźmi umawiać, to i oni się znajdują.
- no tak, wiadomo. Radzisz sobie finansowo?
- radzę sobie, kiedy jeszcze wreszcie spłyną pieniądze z naszej dotacji, którą mamy chwilowo jedynie na papierze to już w ogóle będzie malinowo.
- weź mnie nie denerwuj, co?
- nie chcę cię denerwować głupia, tylko cię zachęcam, namawiam, motywuję
- A P też jest zadowolona? Jest chyba?
- P jest bardzo zadowolona i ona ma dłuższy stać na wolności
I mniej więcej w tym duchu jeszcze kilka minut.
Bez komentarza.
Myślę dalej.
Gretchen -- 12.03.2009 - 15:52To życze Ci mniej myslenia
a więcej działania:)
jak odchodziłem (sam) z różnych miejsc pracy każdy na pożegnanie mnie klepał i mówił- dobrze robisz. Wiem że to kurtuazja i takie tam, ale coś w tym jest
prezes,traktor,redaktor
max -- 12.03.2009 - 15:59Dziękuję Max
Mam wrażenie, że jeśli idzie o działanie to ja mam tylko jedną rzecz do zrobienia, jeśli zrezygnuję z PS więc widzę to tak, że muszę pomyśleć i podjąć decyzję.
Jest wersja kompromisowa jeszcze.
Szefowa dzisiaj zawyła, że się nie zgadza, nie wyobraża sobie i nie przyjmuje takiej ewentualności. To miłe w sumie :)
Wychodzi na to, że dla mnie to jest trudna emocjonalnie decyzja. Ech.
Gretchen -- 12.03.2009 - 20:35Gretchen
Nie daj sie szantazowac emocjonalnie szefowi. Rób co dobre dla Ciebie. Do dzieła Kobieto! :-)
Griszeq -- 13.03.2009 - 08:53Griszq
Nie daję się szantażować emocjonalnie :))
Bilansuję co dla mnie dobre, wedle zaleceń.
Gretchen -- 13.03.2009 - 12:09@Gretchen
Oj, no to jeszcze ja się dołożę.
(Żeby jakby co było potem na kogo zgonić ;)
Parę życiowych decyzji już podjąłem.
Właściwie żadnej nie żałuję.
Nawet tych, które były nie do końca trafne.
Jeśli czasem czegoś żałuję, to tego, że…
za długo z jakąś decyzją zwlekałem.
To taka rada od starszego pana :)
Pozdrawiam serdecznie
Radecki -- 15.03.2009 - 19:46Radecki
Dziękuję.
W sumie wszystko jest jakąś decyzją, co umacnia mnie w przekonaniu, że ją podejmę i nie będę żałować tego, co wybrałam.
Pozdrawiam serdecznie starszego Pana .
Gretchen -- 15.03.2009 - 22:07