Bali (to będzie generalizacja siódmego rzędu) jest warte każdego grzechu. Mówię to zupełnie serio, a mojej wiarygodności może dodać fakt, że jestem po trzydziestu godzinach podróży w tamtą stronę i świeżutko po dwudziestu, lotu do domu. Różnica się bierze z opóźnień samolotów.
Moja trasa wyglądała tak: Warszawa – Frankfurt – Singapur – Denpasar.
Też palę, ale dałam radę spokojnie. Zawsze można zapalić na lotnisku. Im dalej pojedziesz tym bardziej cywilizowane palarnie są. Najdłuższy odcinek, który trzeba wytrzymać to z Frankfurtu do Singapuru [pomyliłam] – dwanaście godzin.
Wiem, wiem ale warto jak nie wiem co. To jest zupełnie inny świat. Naprawdę miałam poczucie, że trafiłam do raju. Wszystko jest co komu trzeba. Można jeździć, bo co obejrzeć jest. Można się moczyć w wodzie i palcem w bucie nie kiwnąć. Można, jak ja, naprzemiennie.
Byłam już w paru miejscach na świecie, ale Bali przeszło moje oczekiwania jakiekolwiek. Chciałabym tam jeszcze wrócić.
Artur - najpierw o Bali (potem w sprawie drugaśnej)
Bali (to będzie generalizacja siódmego rzędu) jest warte każdego grzechu. Mówię to zupełnie serio, a mojej wiarygodności może dodać fakt, że jestem po trzydziestu godzinach podróży w tamtą stronę i świeżutko po dwudziestu, lotu do domu. Różnica się bierze z opóźnień samolotów.
Moja trasa wyglądała tak: Warszawa – Frankfurt – Singapur – Denpasar.
Też palę, ale dałam radę spokojnie. Zawsze można zapalić na lotnisku. Im dalej pojedziesz tym bardziej cywilizowane palarnie są. Najdłuższy odcinek, który trzeba wytrzymać to z Frankfurtu do Singapuru [pomyliłam] – dwanaście godzin.
Wiem, wiem ale warto jak nie wiem co. To jest zupełnie inny świat. Naprawdę miałam poczucie, że trafiłam do raju. Wszystko jest co komu trzeba. Można jeździć, bo co obejrzeć jest. Można się moczyć w wodzie i palcem w bucie nie kiwnąć. Można, jak ja, naprzemiennie.
Byłam już w paru miejscach na świecie, ale Bali przeszło moje oczekiwania jakiekolwiek. Chciałabym tam jeszcze wrócić.
Więc warte :)
Gretchen -- 17.12.2008 - 20:13