“Bracie gdzie jesteś” to Ameryka w pigułce. co do “No Country…” to chyba nie załapałeś ironii tego filmu. on jest maksymalnie przewrotny, także formalnie :) a postać szeryfa to jeszcze większa parodia niż płatnego mordercy
a tak BTW scen bez słów … IMO najgenialniejsza ever jest scena w barze w “Fear and Loathing in Las Vegas” jak Duke i Gonzo po maksymalnych orgiach narkotykowych zderzają sie z nagą rzeczywistością... ta scena (z płaczącą kelnerką) jest jak walnięcie obuchem w głowę ...
w ogóle Terry Gilliam to dobry przykład – Amerykanin ale wychowany i przeflancowany w Europie … co tam, w jakiej Europie, na Wyspach :) ... jak dla mnie to wielki mistrz, kocham jego wszystkie filmy bez wyjątku :)
oczywiście że bracia są amerykańscy
“Bracie gdzie jesteś” to Ameryka w pigułce. co do “No Country…” to chyba nie załapałeś ironii tego filmu. on jest maksymalnie przewrotny, także formalnie :) a postać szeryfa to jeszcze większa parodia niż płatnego mordercy
a tak BTW scen bez słów … IMO najgenialniejsza ever jest scena w barze w “Fear and Loathing in Las Vegas” jak Duke i Gonzo po maksymalnych orgiach narkotykowych zderzają sie z nagą rzeczywistością... ta scena (z płaczącą kelnerką) jest jak walnięcie obuchem w głowę ...
w ogóle Terry Gilliam to dobry przykład – Amerykanin ale wychowany i przeflancowany w Europie … co tam, w jakiej Europie, na Wyspach :) ... jak dla mnie to wielki mistrz, kocham jego wszystkie filmy bez wyjątku :)
Docent Stopczyk -- 17.02.2009 - 17:52