Po pirwsze, co istotne jest w kontekście nieudanej dyskusji, jest to film nakręcony w USA. Konkretnie w Detroit przez właściwie jednego faceta, który nazywa się Shane Carruth. Film jest z gatunku science fiction i jest pierwszym hardkorowym science-fiction od mniej-więcej “Kuli”. Ale bez kilku rzeczy, które czynią go lepszym od produkcji bardziej komercyjnej.
Film kosztował 7000 doilarów. Całościowo. Carruth napisał scenariusz, reżyserował, zagrał jednego z głównych bohaterów, przez 1/3 produkcji także on stał za kamerą. Zdecydował się kręcić w analogu i to może tłumaczyć dlaczego po 2 tygodniach zdjęć montował przez 2 lata. Ale ostatecznie film wyszedł w 2004 roku.
Film jest zimny i logiczny. Brak infodumpu. Nie pojawia się znikąd mądry profesor, ani 20-letnia, blondwłosa Pani Doktor, co umie wszystko wyjaśnić. Bohaterowie nie werbalizują tego co myślą w sposób typowy dla fimu. Ich rozmowy brzmią taki, jakby wiedzieli co robią. Dialogi perfekcyjnie realistyczne. Praca kamery kiepska, słaba, ale uratowana niesamowicie przemyślanym montażem.
Tematem jest podróż w czasie. Zarys akcji zaczyna się tak, że grupa młodych inżynierów w wolnych chwilach w garażu jednego z nich pracuje nad prywatnymi pomysłami.
Tu wlaśnie kino zaczyna mierzyć się nauką rozumianą jako poszukiwanie. Nie ma więc obraz charakteru konfrontacyjnego. Jeśli ktokolwiek jest oceniany, to tylko w kategoriach tych najgłębszych implikacji moralnych. Jedyne pytanie jakie pada w kategoriach etycznych to “czy byli gotowi?”. Odpowiedź jest jasna, bo nie sądzę by któryś z nas był w stanie radzić sobie z implikacjami podróży w czasie.
Przejdźmy jednak do tego styku nauki z filmową sztuką. Po pierwsze, udało się ukazać “przypadkowość” odkrycia. Oni nie budują wehikułu czasu, bo uderzyli się w głowę w toalecie, jak profesor Brown z “Powrotu do przyszłości”. Pracują nad czymś w rodzaju generatora pola elektromagnetycznego a dziwaczne efekty pracy długo zrzucają na błąd pomiaru.
I największy cymes. Prototyp urządzenia nie ma neonów, bajerów i nie robi “ping”. Autentycznie film jedyny w swoim rodzaju.
Niepojęcie przemyślany. W formie ścisły, bardzo ascetyczny. I nie ma przesadnej jazdy emocjonalnej.
W takim wypadku,
będę zachęcał.
Po pirwsze, co istotne jest w kontekście nieudanej dyskusji, jest to film nakręcony w USA. Konkretnie w Detroit przez właściwie jednego faceta, który nazywa się Shane Carruth. Film jest z gatunku science fiction i jest pierwszym hardkorowym science-fiction od mniej-więcej “Kuli”. Ale bez kilku rzeczy, które czynią go lepszym od produkcji bardziej komercyjnej.
Film kosztował 7000 doilarów. Całościowo. Carruth napisał scenariusz, reżyserował, zagrał jednego z głównych bohaterów, przez 1/3 produkcji także on stał za kamerą. Zdecydował się kręcić w analogu i to może tłumaczyć dlaczego po 2 tygodniach zdjęć montował przez 2 lata. Ale ostatecznie film wyszedł w 2004 roku.
Film jest zimny i logiczny. Brak infodumpu. Nie pojawia się znikąd mądry profesor, ani 20-letnia, blondwłosa Pani Doktor, co umie wszystko wyjaśnić. Bohaterowie nie werbalizują tego co myślą w sposób typowy dla fimu. Ich rozmowy brzmią taki, jakby wiedzieli co robią. Dialogi perfekcyjnie realistyczne. Praca kamery kiepska, słaba, ale uratowana niesamowicie przemyślanym montażem.
Tematem jest podróż w czasie. Zarys akcji zaczyna się tak, że grupa młodych inżynierów w wolnych chwilach w garażu jednego z nich pracuje nad prywatnymi pomysłami.
Tu wlaśnie kino zaczyna mierzyć się nauką rozumianą jako poszukiwanie. Nie ma więc obraz charakteru konfrontacyjnego. Jeśli ktokolwiek jest oceniany, to tylko w kategoriach tych najgłębszych implikacji moralnych. Jedyne pytanie jakie pada w kategoriach etycznych to “czy byli gotowi?”. Odpowiedź jest jasna, bo nie sądzę by któryś z nas był w stanie radzić sobie z implikacjami podróży w czasie.
Przejdźmy jednak do tego styku nauki z filmową sztuką. Po pierwsze, udało się ukazać “przypadkowość” odkrycia. Oni nie budują wehikułu czasu, bo uderzyli się w głowę w toalecie, jak profesor Brown z “Powrotu do przyszłości”. Pracują nad czymś w rodzaju generatora pola elektromagnetycznego a dziwaczne efekty pracy długo zrzucają na błąd pomiaru.
I największy cymes. Prototyp urządzenia nie ma neonów, bajerów i nie robi “ping”. Autentycznie film jedyny w swoim rodzaju.
mindrunner -- 18.02.2009 - 14:26Niepojęcie przemyślany. W formie ścisły, bardzo ascetyczny. I nie ma przesadnej jazdy emocjonalnej.