Przeczytawszy ostatni mini-wykładzik o maxi-sprawce jestem tak zszokowany, że nie mogę pozbierać szczęki z podłogi.
1.
co mogłoby znaczyć, że osoby dysponujące mniejszymi możliwościami intelektualnymi chętniej odwołują się do autorytetów
Jak sobie próbuję wygrzebać z pamięci, jakie to środowiska najchętniej odwołują się do autrytetów w naszej debacie publicznej, to bynajmniej nie wychodzą mi ci mniej wykształceni, z mniejszych ośrodków, z mniejszymi zdolnościami intelektualnymi. Toż u nas nieustanny (wzajemny) kult autorytetów dotyczy przede wszystkim tzw. inteligencji. Przynajmniej w dyskursie publicznym.
Prosty człowiek, o ile wiem, to raczej swoje wie i te wszystkie autorytety to ma… no, pozostaje nieufny. Własne oceny odłożę jednak z chęcią na bok, jako bazujące na nierprezentatywnej grupie i nienaukowych metodach poznawczych…
2.
Religii nie tykano – przyjmując zapewne a priori, że ateizm łączy się w sposób oczywisty z niskim poziomem autorytaryzmy.
To dość interesujące założenie. Widać mam niezwykłe statystycznie doświadczenie, coś jak szóstka w totka, bo znane mi osoby przyznające się do ateizmu, a nawet przyznające się do nikłej religijności – wydają się mieć uśredniając raczej wysoki poziom autorytaryzmu. O ile rozumiem to słowo.
Argument z wyznawcami o. Rydzyka ma się do religii jak piernik do wiatraka. Chyba, że kult ojca dyrektora zakwalifikujemy jako osobne wyznanie. Przypadków wiernych fanów, którzy wybaczają swym idolom każde świństwa (a nawet więcej: nie przyjmują ich do wiadomości) doprawdy można znaleźć na kopy w każdej dziedzinie życia, niemającej z religią nic wspólnego. Pierwszy z brzegu przykład — towarzysz Che.
3.
autorytaryści kochają strzec moralności bliźnich wpychając im się do sypialni i nakazując zaprzestania niepolecanych przez Kościół praktyk
To ciekawe spostrzeżenie. Oczywiście mój przypadek jest, jak już wspominałem, statystycznie nieistotny, a na dodatek muszę być jakąś anomalią, ale co tam, powiem swoje.
Otóż nam (mi z żoną) przytrafiało się sporo nacisków w tych sprawach, o raczej przeciwnym zwrocie. Powtarzano nam, że z dziećmi lepiej czekać (ewidentne naciski), a jak się nam dzieci mimo światłych porad zaczęły rodzić — już nawet dalecy znajomi podpowiadali nam, że trzeba uważać , są przecież środki itd. Że już o tekstach jakie młoda ciężarna kobieta może usłyszeć od matron w warszawskim tramwaju nie wspomnę.
Impertynencje ze strony personelu medycznego w stołecznych szpitalach, czy próby narzucania ideowych wyborów przez lekarzy również miały miejsce. Nie miało to absolutnie nic wspólnego z nauką Kościoła, wprost przeciwnie. A należało jak najbardziej do kategorii wpychania się do sypialni czy pod kołdrę.
W każdym razie, śmiem twierdzić, że autorytaryzm w tych sprawach nie musi mieć nic wspólnego z nakazami religijnymi, raczej zaś z — tak bym to nazwał — oogólnie przyjętymi normami społecznymi. Jeśli standardem jest heteroseksualna monogamia i ślub kościelny – większość naciska na chcących żyć odmiennie. Jeśli normą jest model 2+2 po studiach — odstępców również się obdarza presją. Tym silniejszą, im bardziej odstają od szablonu.
I w tym punkcie, przepraszam najmocniej, pozostanę wierny własnemu doświadczeniu niezależnie od przytoczonych wyników badań, czy uczonych wykładów. Najwyżej mogę przystać, że trafiłem na społeczną szóstkę w totka, nie tylko samemu będąc dziwadłem, ale i na niezwykle liczne wyjątki od reguły natrafiając.
4. Co do facecji z duchownym. Dość dziwne jest iść po naukę do księdza i mieć pretensje, że ów udzielił nauki. Jeśli się wie, że robi się dobrze i nie oczekuje się tu wskazań danego autorytetu — nie trzeba się do niego po wskazania zwracać, czyż nie?
PS. Ciekawe, że dla osoby samodzielnej i niezależnej w sądach, czerpiącej wiedzę i formułującej opinie nie z gazet, a w dodatku stroniącej od wszelkiej ideowości, zaliczenie w poczet wyznawców Wildsteina czy Ziemkiewicza jest obraźliwe, a Michnika – nie.
Defendo
Przeczytawszy ostatni mini-wykładzik o maxi-sprawce jestem tak zszokowany, że nie mogę pozbierać szczęki z podłogi.
1.
co mogłoby znaczyć, że osoby dysponujące mniejszymi możliwościami intelektualnymi chętniej odwołują się do autorytetów
Jak sobie próbuję wygrzebać z pamięci, jakie to środowiska najchętniej odwołują się do autrytetów w naszej debacie publicznej, to bynajmniej nie wychodzą mi ci mniej wykształceni, z mniejszych ośrodków, z mniejszymi zdolnościami intelektualnymi. Toż u nas nieustanny (wzajemny) kult autorytetów dotyczy przede wszystkim tzw. inteligencji. Przynajmniej w dyskursie publicznym.
Prosty człowiek, o ile wiem, to raczej swoje wie i te wszystkie autorytety to ma… no, pozostaje nieufny. Własne oceny odłożę jednak z chęcią na bok, jako bazujące na nierprezentatywnej grupie i nienaukowych metodach poznawczych…
2.
Religii nie tykano – przyjmując zapewne a priori, że ateizm łączy się w sposób oczywisty z niskim poziomem autorytaryzmy.
To dość interesujące założenie. Widać mam niezwykłe statystycznie doświadczenie, coś jak szóstka w totka, bo znane mi osoby przyznające się do ateizmu, a nawet przyznające się do nikłej religijności – wydają się mieć uśredniając raczej wysoki poziom autorytaryzmu. O ile rozumiem to słowo.
Argument z wyznawcami o. Rydzyka ma się do religii jak piernik do wiatraka. Chyba, że kult ojca dyrektora zakwalifikujemy jako osobne wyznanie. Przypadków wiernych fanów, którzy wybaczają swym idolom każde świństwa (a nawet więcej: nie przyjmują ich do wiadomości) doprawdy można znaleźć na kopy w każdej dziedzinie życia, niemającej z religią nic wspólnego. Pierwszy z brzegu przykład — towarzysz Che.
3.
autorytaryści kochają strzec moralności bliźnich wpychając im się do sypialni i nakazując zaprzestania niepolecanych przez Kościół praktyk
To ciekawe spostrzeżenie. Oczywiście mój przypadek jest, jak już wspominałem, statystycznie nieistotny, a na dodatek muszę być jakąś anomalią, ale co tam, powiem swoje.
Otóż nam (mi z żoną) przytrafiało się sporo nacisków w tych sprawach, o raczej przeciwnym zwrocie. Powtarzano nam, że z dziećmi lepiej czekać (ewidentne naciski), a jak się nam dzieci mimo światłych porad zaczęły rodzić — już nawet dalecy znajomi podpowiadali nam, że trzeba uważać , są przecież środki itd. Że już o tekstach jakie młoda ciężarna kobieta może usłyszeć od matron w warszawskim tramwaju nie wspomnę.
Impertynencje ze strony personelu medycznego w stołecznych szpitalach, czy próby narzucania ideowych wyborów przez lekarzy również miały miejsce. Nie miało to absolutnie nic wspólnego z nauką Kościoła, wprost przeciwnie. A należało jak najbardziej do kategorii wpychania się do sypialni czy pod kołdrę.
W każdym razie, śmiem twierdzić, że autorytaryzm w tych sprawach nie musi mieć nic wspólnego z nakazami religijnymi, raczej zaś z — tak bym to nazwał — oogólnie przyjętymi normami społecznymi. Jeśli standardem jest heteroseksualna monogamia i ślub kościelny – większość naciska na chcących żyć odmiennie. Jeśli normą jest model 2+2 po studiach — odstępców również się obdarza presją. Tym silniejszą, im bardziej odstają od szablonu.
I w tym punkcie, przepraszam najmocniej, pozostanę wierny własnemu doświadczeniu niezależnie od przytoczonych wyników badań, czy uczonych wykładów. Najwyżej mogę przystać, że trafiłem na społeczną szóstkę w totka, nie tylko samemu będąc dziwadłem, ale i na niezwykle liczne wyjątki od reguły natrafiając.
4. Co do facecji z duchownym. Dość dziwne jest iść po naukę do księdza i mieć pretensje, że ów udzielił nauki. Jeśli się wie, że robi się dobrze i nie oczekuje się tu wskazań danego autorytetu — nie trzeba się do niego po wskazania zwracać, czyż nie?
PS. Ciekawe, że dla osoby samodzielnej i niezależnej w sądach, czerpiącej wiedzę i formułującej opinie nie z gazet, a w dodatku stroniącej od wszelkiej ideowości, zaliczenie w poczet wyznawców Wildsteina czy Ziemkiewicza jest obraźliwe, a Michnika – nie.
Mogę prosić o uzasadnienie?
odys -- 12.11.2008 - 03:53