Przyszło mi do głowy coś, co już właściwie napisałeś, a mianowicie: jeśli spojrzymy na buddyzm okiem badacza, zewnętrznego obserwatora to jako taki ktoś oczywiście wyabstrahujemy pewne pojęcia, założenia brzegowe, pouczenia i wskazania, które stanowić będą dogmat.
Tak. I to dotyczy każdej religii.
Od środka jednak patrząc, buddyzm pozbawiony jest dogmatów z samej definicji.
Tak to widzę i czuję.
Również tak. I to dotyczy każdej religii, gdy spojrzymy na nią okiem czystej wiary i umysłu. Ze szczytu góry widać różne drogi na szczyt. Natomiast podczas wspinaczki widzimy wyłacznie drogę własnego doświadczenia – o innych możemy sobie poczytać w przewodnikach turystyki duchowej. Czytanie nie zastąpi jednak żywego doświadczenia.
Pozostaje problem katolicyzmu i jego dogmatów głoszonych ex cathedra. Otóż, również w tym przypadku nie widzę problemu. Te dogmaty postawiono dla wspólnoty wiernych jako drogowskazy na drodze. (Pomińmy teraz rózne kwestie historycznie kontrowersyjne, bo gdzie ich nie ma?) I otóż, te dogmaty-drogowskazy mają wspierać pielgrzyma w drodze na szczyt. Co jest tym szczytem dla Chrześcijanina? Stań się Chrystusem. Szukaj Boga, by się z Nim zjednoczyć w zwyczajnym życiu. To prawdziwy i niezakłamany teologicznie przekaz Jezusa.
A po zejściu z obłoków mistyki na twardą ziemię, co zobaczymy? Kolejny głaz, kolejną grań, kosodrzewinę, niepogodę losu, która zasłania widok naszego szczytu. Cel się rozpływa w niewiedzy, braku wiary i determinacji. Siadamy, odpoczywamy, gdyż kazdy kolejny krok do celu to wysiłek ponad miarę naszych możliwości tu i teraz. Jesteśmy zmęczeni codziennym życiem, licznymi obowiązkami i rolami, ktore musimy odgrywać, żeby przeżyć w cywilizacji. Trzeba jeść, pracować, zarabiać na utrzymanie siebie i rodziny…Kołowrót przywiązań więzi każdy nasz krok do celu i skłania nas do myślenia: trzymaj się tego co masz, przywiąż się do skały, bo możesz się pośliznąć i zsunąć w przepaść poniżej.
Dogmaty-drogowskazy są bliżej. Może tylko kilka kroków powyżej miejsca, w którym aktualnie przebywamy. No może mały wysiłek i zrobię te kilka kroków. Stanę przy kolejnej stacji drogi krzyżowej i znów odpocznę. (Tu na doczepkę coś być może mocno kontrowersyjnego dla Ciebie. Tak pracują ze swoimi uczniami również Mistrzowie zen.)
Pokazałem teraz pozytywny aspekt dogmatów katolickich w takim metaforycznym opisie. To jednak wciąż mało, gdyż dotrę do przekazu dogmatu, gdy go rozpuszczę we własnym doświadczeniu, czyli przeniosę do wewnątrz siebie.
Na podorędziu mam też bardzo krytyczną wersję działania dogmatów, gdy pokazują one – zazwyczaj w związku z błedami nauczycieli – nie drogę, lecz manowce.
Patrząc z dwóch różnych perspektyw, przed dwoje różnych ludzi, dostrzega się co innego. Normalna normalka. Można dołączyć kolejne perspektywy i kolejnych ludzi – pojawi się jeszcze coś nowego.
Można, a i owszem. Własnie to przed momentem czyniłem. Nieco wcześniej było to Twoim dziełem. Zupełnie szczerze napiszę, że ta rozmowa dopiero się zaczyna, przynajmniej dla mnie.
Buddyści nie są grupą jednorodną to wiadomo. Docent widzi inaczej, Ty widzisz inaczej, ja widzę inaczej, a patrzymy niby na to samo.
Chrześcijanie też nie są grupą jednorodną. To niewykonalne. Nawet Kościół katolicki, który jest instytucją hierarchiczną, jest pozornym monolitem. Ale to nie jest zarzut.
Czy tu właśnie nie kłania nam się z uśmiechem Heisenberg w towarzystwie Buddy?
Nie mam nic przeciw temu. Dla mnie Heisenberg uśmiecha się, i do Buddy, i do Chrystusa. Tak samo. W fizyce aktualnie pracuje się nad teoriami, które być może przesuną Heisenberga w miejsce Newtona. Kto wówczas będzie się uśmiechał do Buddy i Chrystusa? I kiedy zrozumiemy, my zwykli śmiertelnicy, duchowy przekaz nowej fizyki?
Czy da się rozstrzygnąć nierozstrzygalne?
Czy da się poznać niepoznawalne? Czy można dojść na sam szczyt jeszcze w tym życiu? Kto pyta, nie błądzi. Kto pyta, szuka odpowiedzi. Stara się iść przed siebie w wędrówce duchowej. I już to jest bardzo cenne.
Gretchen A czy da się poznać niepoznawalne?
Przyszło mi do głowy coś, co już właściwie napisałeś, a mianowicie: jeśli spojrzymy na buddyzm okiem badacza, zewnętrznego obserwatora to jako taki ktoś oczywiście wyabstrahujemy pewne pojęcia, założenia brzegowe, pouczenia i wskazania, które stanowić będą dogmat.
Tak. I to dotyczy każdej religii.
Od środka jednak patrząc, buddyzm pozbawiony jest dogmatów z samej definicji.
Tak to widzę i czuję.
Również tak. I to dotyczy każdej religii, gdy spojrzymy na nią okiem czystej wiary i umysłu. Ze szczytu góry widać różne drogi na szczyt. Natomiast podczas wspinaczki widzimy wyłacznie drogę własnego doświadczenia – o innych możemy sobie poczytać w przewodnikach turystyki duchowej. Czytanie nie zastąpi jednak żywego doświadczenia.
Pozostaje problem katolicyzmu i jego dogmatów głoszonych ex cathedra. Otóż, również w tym przypadku nie widzę problemu. Te dogmaty postawiono dla wspólnoty wiernych jako drogowskazy na drodze. (Pomińmy teraz rózne kwestie historycznie kontrowersyjne, bo gdzie ich nie ma?) I otóż, te dogmaty-drogowskazy mają wspierać pielgrzyma w drodze na szczyt. Co jest tym szczytem dla Chrześcijanina? Stań się Chrystusem. Szukaj Boga, by się z Nim zjednoczyć w zwyczajnym życiu. To prawdziwy i niezakłamany teologicznie przekaz Jezusa.
A po zejściu z obłoków mistyki na twardą ziemię, co zobaczymy? Kolejny głaz, kolejną grań, kosodrzewinę, niepogodę losu, która zasłania widok naszego szczytu. Cel się rozpływa w niewiedzy, braku wiary i determinacji. Siadamy, odpoczywamy, gdyż kazdy kolejny krok do celu to wysiłek ponad miarę naszych możliwości tu i teraz. Jesteśmy zmęczeni codziennym życiem, licznymi obowiązkami i rolami, ktore musimy odgrywać, żeby przeżyć w cywilizacji. Trzeba jeść, pracować, zarabiać na utrzymanie siebie i rodziny…Kołowrót przywiązań więzi każdy nasz krok do celu i skłania nas do myślenia: trzymaj się tego co masz, przywiąż się do skały, bo możesz się pośliznąć i zsunąć w przepaść poniżej.
Dogmaty-drogowskazy są bliżej. Może tylko kilka kroków powyżej miejsca, w którym aktualnie przebywamy. No może mały wysiłek i zrobię te kilka kroków. Stanę przy kolejnej stacji drogi krzyżowej i znów odpocznę. (Tu na doczepkę coś być może mocno kontrowersyjnego dla Ciebie. Tak pracują ze swoimi uczniami również Mistrzowie zen.)
Pokazałem teraz pozytywny aspekt dogmatów katolickich w takim metaforycznym opisie. To jednak wciąż mało, gdyż dotrę do przekazu dogmatu, gdy go rozpuszczę we własnym doświadczeniu, czyli przeniosę do wewnątrz siebie.
Na podorędziu mam też bardzo krytyczną wersję działania dogmatów, gdy pokazują one – zazwyczaj w związku z błedami nauczycieli – nie drogę, lecz manowce.
Patrząc z dwóch różnych perspektyw, przed dwoje różnych ludzi, dostrzega się co innego. Normalna normalka. Można dołączyć kolejne perspektywy i kolejnych ludzi – pojawi się jeszcze coś nowego.
Można, a i owszem. Własnie to przed momentem czyniłem. Nieco wcześniej było to Twoim dziełem. Zupełnie szczerze napiszę, że ta rozmowa dopiero się zaczyna, przynajmniej dla mnie.
Buddyści nie są grupą jednorodną to wiadomo. Docent widzi inaczej, Ty widzisz inaczej, ja widzę inaczej, a patrzymy niby na to samo.
Chrześcijanie też nie są grupą jednorodną. To niewykonalne. Nawet Kościół katolicki, który jest instytucją hierarchiczną, jest pozornym monolitem. Ale to nie jest zarzut.
Czy tu właśnie nie kłania nam się z uśmiechem Heisenberg w towarzystwie Buddy?
Nie mam nic przeciw temu. Dla mnie Heisenberg uśmiecha się, i do Buddy, i do Chrystusa. Tak samo. W fizyce aktualnie pracuje się nad teoriami, które być może przesuną Heisenberga w miejsce Newtona. Kto wówczas będzie się uśmiechał do Buddy i Chrystusa? I kiedy zrozumiemy, my zwykli śmiertelnicy, duchowy przekaz nowej fizyki?
Czy da się rozstrzygnąć nierozstrzygalne?
Czy da się poznać niepoznawalne? Czy można dojść na sam szczyt jeszcze w tym życiu? Kto pyta, nie błądzi. Kto pyta, szuka odpowiedzi. Stara się iść przed siebie w wędrówce duchowej. I już to jest bardzo cenne.
serdecznie pozdrawiam
Synergie -- 01.12.2009 - 22:51